Prince - Prasa


W dziale Prince - Prasa znajdziesz informacje związane z Prince'em, artykuły z gazet (polskich i zagranicznych), materiały dostepne w internecie, felietony przygotowane przez Klubowiczów. Wkrótce dzial "prasa" wzbogaci sie o skany artykulów poswieconych Prince'owi z gazet polskich i zagranicznych. Loop

Jeśli czujesz się na siłach i chciałbyś zostac jednym z redaktorów dzialu "prasa", lub może po prostu chciałbyś od czasu do czasu podesłać nam jakieś zdjęcie lub newsa, o którym nie napisaliśmy - pisz śmiało! Z przjemnością przyjmiemy Twoja pomoc. ZAPRASZAMY WSZYSTKICH CHĘTNYCH! Napisz do prince-online.com.

spis treści:


Gino Castaldo "Ziemia obiecana Kultura rocka 1954-1994"

Rozdzial 35. Black revolution

" Na imie mam Ksiaze i jestem w deche facet. Na imie mam Ksiaze Jedyny"

(...) Czarna muzyka lat osiemdziesiatych dokonala nie tylko rewolucji hip hop. Wykazala swa zywotnosc równiez w pojedynczych, niezwyklych przypadkach muzycznych mutacji.
Prince

Zwlaszcza Prince z halasem wdarl sie na scene w tej dekadzie - genialna hybryda, cudowne dziecko (cóz z tego, ze z nieprawego loza) rocka i muzyki soul. Pod wieloma wzgledami moze on uchodzic za punkt spotkania dwóch swiatów, za kogos kto - podobnie jak wczesniej Chuck Berry i Jimi Hendrix - usunal na moment mimo wszystko utrzymujacy sie miedzy nimi dystans. Ta trójca to temat na odzielna opowiesc, to przyklad tego, ze rock moze doskonale laczyc dwie rózne kultury, które poza tym wedruja odrebnymi drogami.
Podobnie Prince zawsze potrafil zachowac cudowna równowage miedzy pierwiastkiem apollinskim i dionizyjskim - wyrafinowany narcyz i esteta, a zarazem rozpalony, przekraczajacy normy showman. Erotyzm, uduchowienie, rytm, psychodelia, taniec, barwy - to wszystko zupelnie naturalnie zmieszalo sie w jego spektaklach, prawdziwym musicalach epoki rockowej. Mozna powiedziec, ze wsród wielu innych Sign Of The Times bylo chyba najpelniejszym, najbardziej podniecajacym przedstawieniem tych czasów. W sennych latach osiemdziesiatych Prince zdawal sie nalezec do tych nielicznych, którzy przejeli z rockowego dziedzictwa zdolnosc do nieustannej przemiany, do szalonej, nieprzewidywalnej kreacji.
Od futurystycznego przyjecia, jakie urzadzil na plycie pod znamiennym tytulem 1999, stal sie on punktem odniesienia dla tych , którzy nadal wierzyli, ze w królestwie muzyki wszystko jest mozliwe - dionizyjska rozkosz polaczona z kreacja i wysublimowanym smakiem, pociagajaca mieszanka rytmicznego transu i poetyckiego uroku. Jak zwykle bywa w twórczosci czarnoskórych, takze u Prince'a przyszla architekture muzycznego gmachu mozna dojrzec w jego pierwszych rytmach - skomplikowanych, elektryzujacych, uzyskiwanych dzieki nieznanym brzmieniom; styl funky urastal w nich do rangi wizji swiata.
Ostatnio Prince nie jest juz tak samotny na scenie. Nowy, murzynski rock - poza dosc skrajnymi przejawami w rodzaju Living Colour lub Body Count - wydal równiez interesujace hybrydy, jak Terence Trent D'Arby i Lenny Kravitz, chetnie siegajacy zarówno do Sly Stone, jak i Johna Lennona, u których odnajduja watek wielkiej obietnicy.(...)"

znalazl, jack-torrance zamiescila Olla

powrót do spisu treści





Autor: Jerzy Rzewuski, Tygodnik "Wprost", Nr 1117 (25 kwietnia 2004)
Ksiaze niegrzeczny

Prince kontra Michael Jackson

Michael Jackson i Prince byli w latach 80. tym, kim 20 lat wczesniej The Beatles i The Rolling Stones. Jackson, grzeczny i bezpieczny dla dorastajacej mlodziezy, byl niczym Ken - partner aseptycznej seksualnie Barbie. Prince reprezentowal nasycona seksem mroczna strone czarnej muzyki, której patronowali Sly Stone, James Brown i Jimmy Hendrix. Dwadziescia lat po swych wielkich sukcesach komercyjnych, "Thrillerze" i "Purple Rain", etykietki z przeszlosci nabraly ironicznego wydzwieku. Oskarzany o pedofilie Jackson stoi na krawedzi bankructwa i artystycznego niebytu. Prince jako bogobojny swiadek Jehowy wraca triumfalnie z cyklem wyprzedanych do ostatniego miejsca koncertów i albumem "Musicology". Jesli nawet ta plyta nie dorównuje jego dawnym osiagnieciom ("Dirty Mind", "1999", "Purple Rain" czy "Sign O' The Times"), to na pewno jest najbardziej spójna i muzycznie uladzona od czasu "Diamonds and Pearls" (1991).

Megalomanów dwóch

Watek rywalizacji dwóch megagwiazd rozgrywany przez media przyslanial zasadnicze róznice dzielace obu artystów. Jackson, jako zwiazany od dziecka z show-biznesem weteran róznych mutacji rodzinnego zespolu The Jacksons, wywodzil sie z samego matecznika czarnej tradycji soulowej - wytwórni Motown. Chociaz podpisywal znaczna czesc solowego repertuaru wlasnym nazwiskiem, architektem jego najwiekszych sukcesów byl kompozytor, aranzer i producent Quincy Jones ("Off The Wall", "Thriller", "Bad"). Jego wideoklipy i filmy firmowali z kolei renomowani rezyserzy: John Landis ("Thriller"), Martin Scorsese ("Bad") i Francis Ford Coppola (trójwymiarowa fantazja muzyczna "Captain EO" nakrecona na uzytek Disneylandu). Prince Rogers Nelson (pochodzenia filipinsko-wloskiego) byl przybyszem znikad, nie stal sie wiec zakladnikiem zadnej konkretnej koterii czy muzycznej orientacji. Mógl swobodnie zestawiac z soba elementy popu, rocka, psychodelii, rhythm and bluesa, soulu czy funky. Jego muzykalnosc, erudycja i nowatorskie pomysly zrobily takie wrazenie na szefach Warner Bros., ze otrzymal pelna kontrole nad nagrywaniem swej muzyki. Byla to rzecz bez precedensu w praktyce wielkich wytwórni plytowych. Jesli cos Jacksona i Prince'a laczylo, to tylko sklonnosc do megalomanii i pelny brak kontroli nad ciemniejsza, autodestrukcyjna strona swoich osobowosci. Na poczatku lat 90. obaj artysci zaczeli tracic kontakt z rzeczywistoscia. Jackson, po obwolaniu siebie królem popu, nie konczacych sie operacjach plastycznych i oddawaniu sie ekscentrycznym rozrywkom w posiadlosci Neverland, zyskal malo pochlebny przydomek Wacko Jacko (Jacko Glupek). Prince, po efektownym starcie z nowa formacja New Power Generation (album "Diamonds and Pearls" z 1991 r.), rozpoczal dziwne eksperymenty ze swym artystycznym imieniem, najpierw sygnujac plyty graficznym znakiem, a nastepnie jako Artysta Dawniej Znany Jako Prince lub po prostu Artysta. Potem bylo juz tylko gorzej. Jego prywatna wojna z koncernem Warner Bros. (o odzyskanie praw do tasm-matek i uniewaznienie kontraktu) zaczela przybierac groteskowe formy. Podczas wystepu na galowym koncercie Brit Awards (w 1995 r.) Prince pojawil sie na scenie z napisem slave (niewolnik) na czole. Osiagnal tyle, ze media nadaly mu przydomek: Squiggle - zakrecony.

Allah kontra Jehowa

XXI wiek rozpoczal sie dla Jacko i Prince'a albumami usilujacymi rozpaczliwie ratowac ich spadajace na leb, na szyje notowania na popowej gieldzie. Wydane niemal jednoczesnie jesienia 2001 r. "Invincible" Jacksona i "The Rainbow Children" Prince'a okazaly sie propozycjami wylacznie dla najwierniejszych fanów. W tym miejscu tak dziwacznie splatajace sie drogi obu gasnacych gwiazd mialy sie dramatycznie rozejsc. Jackson po raz drugi uwiklal sie w pedofilski skandal. Sympatyków nie przysparza mu tez szukanie opieki u radykalnej, konfrontacyjnej organizacji murzynskiej The Nation of Islam. Prince po tragedii, jaka byla smierc jego dziecka pod koniec 1996 r., znalazl duchowe wsparcie wsród swiadków Jehowy. Gdy wydawalo sie, ze reszte zycia spedzi na pukaniu od drzwi do drzwi i kolportowaniu "Straznicy", nieoczekiwanie wrócil na scene. Duet z Beyonce byl najwazniejszym wydarzeniem tegorocznego koncertu z okazji rozdania nagród Grammy. Bilety na jego pierwsze od ponad dziesieciu lat tournée po Ameryce Pólnocnej rozeszly sie w okamgnieniu i na internetowej gieldzie osiagnely zawrotna cene 1200 dolarów. Nic w tym dziwnego. Wplyw jego muzyki zaznacza sie w nagraniach dziesiatków popularnych funkujacych zespolów - od Jamiroquai po modna dzis formacje Maroon 5. Jego utwory sampluja badz graja wykonawcy tej klasy, co Basement Jaxx, OutKast czy Alicia Keys ("How Come You Don't Call Me"). Prince'a mozna lubic badz nie, ale w przeciwienstwie do Jacksona, który coraz mniej przypomina Piotrusia Pana, a coraz bardziej Frankensteina, wciaz ma nowe pomysly i wciaz inspiruje mlodszych muzyków.

Znalazl jack-torrance, zamiescila Olla


powrót do spisu treści


Autor: pjez, Kawa czy Herbata ww2.tvp.p (2006 06 19)

Ciekawostki muzyczne, Prince

Mniej znany geniusz

7 czerwca przypadla 48 rocznica urodzin Prince’a. Artysta obecny jest na rynku muzycznym od 1978 rok, kiedy ukazala sie jego debiutancka plyta. Prince zdobyl sobie renome jednego z najwiekszych geniuszów wspólczesnej muzyki. Jego przeboje "Purple Rain", "Kiss", "Cream" czy "The Most Beautiful Girl in the Word" zna praktycznie kazdy. A co z jego mniej znanymi, ale równie dobrymi nagraniami? Przedstawiamy piec kultowych utworów Prince’a, w których jego geniusz blyszczy najjasniej.

"Mountains" z "Parade" z 1986 roku

"Mountains" to szybki i barwny utwór, mieszajacy w sobie klasyczny funk i wplywy brytyjskiej psychodelii. Utwór znalazl sie na sciezce dzwiekowej do filmu "Under the Cherry Moon", który w swiecie kinematografii nie odniósl zbytniego sukcesu. Co innego plyta "Parade", czyli rzeczony soundtrack, na którym znalazly sie takie perelki jak ponadczasowy super hit "Kiss", rockowe "Anoherloverholenyohead", jedna z najlepszych ballad Prince’a "Sometimes It Snows in April" czy wspomniane "Mountains" - melodyjny funk o mocno chwytliwym refrenie.

"It" z "Sign O’ The Times" z 1987 roku

"It" to minimalistyczny funk, którego Prince jest prawdziwym mistrzem. Prince byl protoplasta "producenta" - osoby odpowiedzialnej za ogólny ksztalt utworu. "It" jest produkcyjnym majstersztykiem, opierajacym sie na monotonnym, silnym bicie automatu perkusyjnego i wokalnych harmoniach, krzykach, jekach… Jest to piosenka pozbawiona typowej budowy zwrotka-refren, w której najwazniejszy jest "groove" i produkcja, a melodia schodzi na dalszy plan. Prince nigdy nie bal sie muzycznych eksperymentów, z których "It" jest jednym z najbardziej udanych.

"If I Was Your Girlfriend" z "Sign O’ The Times" z 1987 roku

"If I Was Girlfriend" jest dowodem wielkiej artystycznej wyobrazni i bezkompromisowosci Prince’a. Na wyrazne zadanie Prince’a utwór zostala wydany na singlu, nie spotykajac sie z przychylnoscia stacji radiowych - publika nie byla gotowa na tak radykalne brzmienie w kategorii pop. "If I Was You Girlfriend" to kultowy utwór, w którym Prince’a wokale zostaly przyspieszone, dajac poczatek Camille - kobiecemu alte-ego artysty. Piosenka zachwyca fantastyczna melodia, "chirurgicznym" brzmieniem automatu perkusyjnego i znakomitym niebanalnym tekstem. Prince pyta swoja kobiete, czy "gdyby byl jej 'girlfriend' (po angielsku moze to znaczyc zarówno "przyjaciólka" jak i cos wiecej…) powiedzialaby mu wszystkie te rzeczy, których nie mówila gdy byl jej facetem". Piosenka absolutnie kultowa w amerykanskim srodowisku hip-hopowym, czesto samplowana (np. w "Bonnie & Clyde" Jay’a-Z i Beyonce).

"Positivity" z "Lovesexy" z 1988 roku

"Positivity" to monumentalny, furystyczny funk, zamykajacy plyte "Lovesexy". Bogactwo aranzacyjne, charakterystyczny bit, chwytliwa melodia, chórki, elementy rapu, elektrycznej gitary, sekcja deta, latynoska perkusja. Niewielu jest artystów na swiecie, którzy mogliby polaczyc tak odmienne elementy w jedna sensowna calosc. Prince to potrafi.

"The Dance" z "3121" z 2006 roku

"The Dance" to jedna z najwiekszych niespodzianek na plycie "3121". Utwór ten Prince wypuscil juz poprzez Internet w 2004 roku, ale w zupelnie innej wersji. Nowa, zaskakuje przebogata aranzacja pelna smyczków, solówek na pianinie, latynoskiej perkusji oraz rytmem tanga! W gaszczu najrózniejszych dzwieków, z których wszystkie stworzyl sam Prince, na uwage zasluguje doskonale solo na pianinie. Póltoraminutowa koncówka, zmieniajaca tango w funk, jest prawdziwym mistrzostwem swiata.

(Znalezione i zamieszczone przez Olle)

powrót do spisu treści


Autor: pjez, Kawa czy Herbata ww2.tvp.p (2006 05 18)

Prince – koncert dla wybranych

6 maja w Los Angeles odbyl sie jedyny w swoim rodzaju koncert – Purple Ticket Party. Impreze zorganizowal Prince w polozonej w Hollywood Hills willi, która od pewnego czasu wynajmuje. W intymnym koncercie w legendarnym domu "3121" zaszczytu podziwiania Prince’a na zywo dostapili znalazcy "purpurowych biletów" - w wiekszosci Amerykanie, Holenderka oraz kilku innych Europejczyków, którym zafundowano przelot, luksusowy hotel oraz wykwintne jedzenie. Oprócz nich na imprezie bawili sie m. in. Sharon Stone, Bruce Willis i Jude Law. Noc rozpoczela sie od godzinnego wystepu Tamar, protegowanej Prince’a, której debiutancki krazek "Milk & Honey" ukaze sie 12 czerwca. Potem scena nalezala do glównego bohatera nocy, który zagral prawie wszystkie utwory z nowej plyty "3121" oraz znane hity, takie jak "Let’s Go Crazy" czy "Purple Rain".

Jednoczesnie Prince oglosil poczatek trasy koncertowej, promujacej krazek "3121". Pierwsze dwa koncerty odbeda sie w Las Vegas w ostatni weekend maja (27-29), w mogacym pomiescic 1500 osób klubie Empire. Bilety w cenie 312,01 dolarów w przedsprzedazy dostepne sa od 10 maja. Kolejne daty koncertów nie sa jeszcze znane. Nie wiadomo równiez, czy w 2006 roku Prince zagra koncerty poza granicami Stanów Zjednoczonych.

(Znalezione i zamieszczone przez Olle)

powrót do spisu treści


Autor: Dariusz Klimczak www.o2.pl (2006 04 24) Prince 1999-3121
Pierwszego dnia wiosny ukazal sie najnowszy album Prince’a 3121. Plyte promuja dwa single - Black Sweat i Te Amo Corazón. Krazek w ciagu tygodnia trafil na szczyt listy Billboardu, kupilo go prawie 200 tysiecy Amerykanów.
Swietna passa

Prince


Regularnosc, z jaka Prince wypuszcza na rynek kolejne albumy, robi wrazenie. Wydaje sie, ze artysty nie opuszcza swietna passa i mimo ze nie zaskakuje nas zmianami stylistycznymi, nadal jego twórczosc utrzymuje wysoki, równy poziom. Nowy album swoja dlugoscia przypomina poprzedni, trwa niewiele ponad 53 minuty. Ten nowy standard zaczyna sie powoli przyjmowac w srodowisku; coraz wiecej wspólczesnych plyt nie odstaje pod wzgledem czasu trwania od czarnych krazków (ok. 45 minut), co na poczatku popularnosci kompaktów bylo raczej rzadkie. Tak tez jest z najnowszym Prince’em. Na 3121 znajdziemy dwanascie piosenek, a wszystkie z nich jak najbardziej "prinsowe" – przebojowe, ale i pozytywnie zakrecone. Swoja droga to zadziwiajace, ile twarzy ma ten muzyk! Kto choc troche orientuje sie w jego dokonaniach, na najnowszej plycie uslyszy nawet nawiazania do nagran z konca lat 70. Wybrany na pierwszy singiel kawalek Black Sweat, z charakterystycznym, klaskanym automatem perkusyjnym (i swietnym, czarno-bialym teledyskiem), jako zywo przypomina utwory ze starego, swietnego krazka Prince’a, równiez numerycznie zatytulowanego 1999. To raczej nie zbieznosc, ale swiadome nawiazanie do dawnych nagran. Co nie oznacza wcale, ze album jest staroswiecki. Prince zawsze byl mistrzem umiejetnego wykorzystania elektroniki. Nigdy nie dominowala ona jednak nad caloscia, byla zgrabnie wpleciona w zywe dzwieki, uzupelniajac je. Nad ta plyta pracowal w duzej mierze sam; jest jej producentem, gral tez na wiekszosci instrumentów.

Goscie

Utwór Te Amo Corazón, wybrany na drugi singiel, to juz zupelnie inna bajka. Zaspiewana z uczuciem króciutka ballada, z delikatna gitara i sekcja smyczków w tle, szybko po premierze stala sie miedzynarodowym przebojem, szczególnym wzieciem cieszac sie – co zrozumiale – w krajach latynoskich. Tutaj Prince nie wydziwia ani produkcyjnie, ani wokalnie; to niby zwykla piosenka, ale zaspiewana z takim ladunkiem emocjonalnym, ze chyba trzeba nie miec serca, by jej nie poczuc.

Warto wspomniec, ze w piosence Beautiful, Loved & Blessed - transowym electro-funku, goscinnie wystapila Tamar.
Prince i Tamar
Na szczególna uwage zasluguja jednak dwa utwory konczace plyte. The Dance, przejmujaca ballada z rewelacyjna partia wokalna Prince’a i nieco dancingowym fortepianem, rozwija sie powoli, by wybuchnac pod koniec feeria dzwieków i emocji w glosie artysty. To piekne, patetyczne zwienczenie krazka. Wlasciwie na tym utworze móglby sie on zamknac, jednak artysta chcial pokazac, ze jest tez kontynuatorem muzycznej drogi Jamesa Browna. Konczacy album utwór Get on The Boat to zywiolowe funky z goscinnym udzialem saksofonisty Maceo Parkera, wieloletniego wspólpracownika Browna, obecnie czlonka koncertowego zespolu Prince’a. Nie mozna tez zapomniec o Candy Dulfer, która od lat regularnie wystepuje z Prince’em, zasilajac jego sekcje deta.

Dla 47-letniego Ksiecia nie ma chyba konwencji muzycznej, w której zle by sie czul lub nie odnalazl. To niesamowite, z jaka latwoscia – przy zachowaniu wlasnego stylu – na 3121 gra funky, rock, a nawet blues! Czuc, ze tworzenie sprawia mu niezwykla frajde, co sila rzeczy udziela sie sluchajacemu. Z tej muzyki bije radosc, spontanicznosc i pasja.

Idol i ikona

3121 to pierwszy album Prince’a nagrany dla legendarnej wytwórni Motown Records, od ponad 40 lat promujacej czarnoskórych wykonawców grajacych soul i rhythm & blues. Nagrywali dla niej m.in. Stevie Wonder, Michael Jackson, James Brown i wiele innych gwiazd czarnej muzyki. To szczególne wyróznienie dla Prince’a, który przez lata borykal sie z niekorzystnym kontraktem z Warnerem.

Producenci amerykanskiej wersji "Idola" zapowiadaja, ze Prince ma wziac udzial w kolejnej edycji tego programu. Jego rola bedzie muzyczne przygotowanie
Prince
uczestników do wystepów. Oczywiscie artysta wykona tez na ekranie piosenki ze swojej najnowszej plyty.

Prince, oprócz udowadniania swojej niezwyklej plodnosci muzycznej, stal sie tez animatorem zycia muzycznego. New Power Generation, grupa muzyków od kilkunastu lat wspólpracujaca z Ksieciem, co jakis czas wypuszcza limitowane edycje swoich plyt. Przeznaczone sa one dla zamknietego grona sluchaczy, nalezacych do elitarnego fanklubu artysty. Prince pojawia sie w niektórych utworach goscinnie, nie ingeruje jednak w caloksztalt materialu, udostepnia jedynie swoje nowoczesne studio nagraniowe i doradza w sprawach produkcyjnych i aranzacyjnych. Ale tez ktos, kto w czasie swojej ponad 30-letniej kariery muzycznej sprzedal na calym swiecie ponad 100 milionów plyt, moze sobie pozwolic na taki gest.

Na dobra sprawe Prince stal sie juz dawno ikona popkultury, bez której wspólczesna muzyka rozrywkowa bylaby zdecydowanie ubozsza. Warto siegnac po jego starsze krazki, zeby przekonac sie, ze na styl pracuje sie latami. Ale - zeby utrzymac sie w czolówce - sam styl nie wystarcza. Trzeba jeszcze do tego byc geniuszem...

tekst i zdjecia znalezione przez Olle
powrót do spisu treści



Zródlo: Billboard (28.03.2006)

Ksiaze niezlomny

Prince, który znany byl przez pewien czas jako Artysta Znany Wczesniej Jako Prince, teraz znowu wystepuje pod wlasnym pseudo. Po „Musicology" (2004) kolejny jego album udowadnia, ze Prince'a stac na muzyczna niezaleznosc i ze nie przeszkadza mu ona w nadazaniu za wspólczesnoscia.

Prince jest naprawde wszechstronnym muzykiem i to slychac na albumie „3121". Wlasciwie kazdy, kto slucha wspólczesnej popularnej muzy, znajdzie tu cos dla siebie: wsród 12 utworów jest i zwawy pop („Fury"), i zawiesisty R&B („Incense & Candles"), i poscielowa ballada („Satisified"). Ci, którzy u Prince'a cenia przewrotne poczucie humoru, znajda na „3121" gitarowy song „Lolita", który ma wszelkie widoki, zeby wyladowac niedlugo na wysokich pozycjach list przebojów.

Oprócz Prince'a na tym krazku uslyszymy znanych saksofonistów - Maceo Parkera (w bluesowym „Get on the Boat") i Candy Dulfer. Trzeba przyznac, ze Prince mial niezly pomysl, zwiazany z promocja swojej plyty - wszyscy nabywcy legalnego CD na terenie USA maja szanse znalezc w swoim pudelku „Purple Tickets" („Fioletowe Bilety"), z którymi wejda na ekskluzywny koncert artysty w jego posiadlosci Paisley Park w Minneapolis. Na podobny bonus moga liczyc niektórzy fani sposród tych, którzy kupia promujacy plyte singiel „Black Sweat" w sklepie iTunes. Moze to - a nie wirusopodobne zabezpieczenia - jest wlasnie sposób na promocje legalnych krazków?

(Znalazla i zamiescila Olla)

powrót do spisu treści



Autor: Bartek Chacinski, Przekrój (marzec 2006)
ZERO CIAZENIA Wielkiego powrotu malego ksiecia ciag dalszy.

Pierwsza oznaka poprawy sytuacji Prince'a byl jego powrót do oryginalnego pseudonimu ze swiata symboli i dziwadel w stylu „artysta znany wczesniej jako Prince". Oznaka druga: plyta „Musicology" sprzed dwóch lat - tylez udana, co kompletnie niespodziewana. Teraz, nawiazujac do wieloletniej walki na listach przebojów miedzy Michaelem Jacksonem, królem popu, a Prince'em, mozna by nawet powiedziec: umarl król, niech zyje ksiaze.

3121
Trzeba jednak pamietac jedno. Stopniowy powrót do czolówki Prince'a jako producenta i kompozytora nie zmieni juz bardzo swiata muzyki. Pustke, jaka po nim zostala, wypelnili inni - z Pharrellem Williamsem i Kanye Western na czele. Dobra forma Prince'a to raczej mily fakt dla wszystkich, którzy cenia to, co ten 48-letni dzis artysta zrobil w latach 80. I dla pilnych historyków muzyki, którzy pamietaja, ze to Prince stworzyl profesje laczacego wszystko w jednym twórcy nowoczesnej muzyki pop - takiego jak Williams i jak West czy jak idacy w slady Prince'a czlonkowie duetu OutKast.
„3121" jest albumem przelomowym pod jednym wzgledem - przywraca muzyce Prince'a to, co bylo w niej najbardziej oryginalne 20 lat temu: miekka rytmike, dla której twórczosc autora „Purple Rain" nalezaloby w zasadzie opisywac w kategoriach nie muzycznych, ale gimnastycznych czy wrecz akrobatycznych. Zawsze wyobrazalem sobie to tak, ze podczas gdy inni producenci stapaja twardo po ziemi, Prince przeczy zasadom grawitacji. Powraca tu jako mistrz przesyconej seksem atmosfery, prowokacyjnych tekstów, miauczacych wokali, gibkich rytmów, kultywator funku (brzmi tu chwilami, jak gdyby byl synem Jamesa Browna), producent z szóstym zmyslem (cudowne sa aranzacje smyczków i partie deciaków - w tych goscinnie, jak na poprzedniej plycie, Maceo Parker i Candy Dulfer), no i swietny gitarzysta (w „Te amo corazon" kapitalnie niczym George Benson spiewa i gra te sama partie), ale jeszcze nie jako autor przebojowych piosenek. „Musicology" nie mialo tej lekkosci,ale mialo wlasnie przeboje (piosenka tytulowa, „Cinnamon Girl", „A Million Days"). Teraz wypada poczekac na synteze jednego i drugiego.
Jestem przekonany, ze niewysoki Ksiaze sobie poradzi, bo to dlugodystansowiec. Chociaz juz teraz mozna sobie poradzic samemu, robiackompilacje najlepszych nagran z obu albumów. Ciekaw jestem tylko, jak zareaguja na te nowe piosenki moralizujace kregi w USA, te, które kiedys wprowadzaly rodzicielskie ostrzezenia z inspiracji jego plytami. Bo chociaz Prince dalej pozwala sobie na duzo w co bardziej erotycznych tekstach, to jednoczesnie jest dzis przeciez porzadnym, statecznym obywatelem, mocno wierzacym i praktykujacym.

znalezione przez Funky


powrót do spisu treści



Autor: Wojciech Lada "Zycie Warszawy" (20.03.06)
"Dzis trafia do sklepów trzydziesty juz album Prince’a – „3121”

Nowa plyta nie jest najmocniejsza pozycja w dyskografii Prince’a, ale i tak udowadnia, ze w walce o tytul króla popu dawno przescignal takie tuzy swojego pokolenia jak George Michael i Michael Jackson.

Ociekajace bogactwem wnetrza, palmy, baseny, stoly do bilarda, eleganckie sofy i krysztalowe zyrandole... Oto swiat, do jakiego zaprasza nas Prince na plycie „3121”. „Nie masz ochoty wpasc?” – pyta w tytulowej piosence i diabolicznie mrugajac okiem, kusi: „Bedzie zabawnie, zrobimy impreze” Cóz, odrzucenie tej propozycji byloby powaznym bledem.

Prince 3121
Wirujacy kicz

Dobiegajacy piecdziesiatki Roger Nelson (bo tak naprawde nazywa sie artysta) niczym rasowa gospodyni domowa uwielbia plawic sie w skrajnym kiczu. Jego ciezar czuc we wszystkim, czego sie tknie, poczawszy od „ksiazecego” pseudonimu, przez kolorowe fatalaszki i hedonistyczno-balangowa poetyke tekstów, skonczywszy na muzyce, w której nieprzerwanie wiruja wspomnienia i obrzydliwie przeslodzone brzmienia rodem z dyskotek polowy lat 80.

Byloby to pewnie nie do zniesienia, gdyby nie fakt, ze Prince jest jednoczesnie subtelnym kompozytorem o wrazliwosci zakorzenionej w tradycji czarnego bluesa, klasycznego funky i soulu. Jest tez wyjatkowo niespokojnym duchem chlonacym jak gabka najnowsze techniki opracowywania i nagrywania dzwieku. Wszystko to wymieszane ze soba w idealnych proporcjach tworzy na „3121” prawdziwa muzyczna bombe. Z jednej strony porywajaca znakomitymi przebojami, z drugiej potwierdzajaca zupelnie niestarzejaca sie kompozytorska i producencka klase Prince’a.

Zrób to sam

Niemal kazdy dzwiek, jaki znajduje sie na „3121”, jest wydobyty spod palców lub z gardla samego Prince’a. Zaledwie w kilku miejscach skorzystal on z pomocy sekcji detej, smyczkowej i glosu czarujacej mlodej wokalistki Tamar (jej plyta juz w maju). Byc moze dzieki temu powstala plyta idealnie streszczajaca w sobie wszystkie tropy, jakie pochlanialy i pochlaniaja nadal uwage artysty.

Prince ze sprawnoscia akrobaty zongluje konwencjami. Sa tu kawalki wyraznie flirtujace z najnowoczesniejszymi trendami w funky i hip hopie, dosc bliskie temu, co wprowadzili do tych gatunków The Neptunes („Black Sweat”, „Love”), ale tuz obok nich przeplywaja blahe balladki rodem z lat 80., choc przyprawione szczypta latynoamerykanskich harmonii („Te Amo Corazon” ). Nie zabraklo miejsca na swietny, klasyczny blues („Satisfied”) i korzenne funky, którego nie wyrzeklby sie zapewne George Clinton („3121”).

Najciekawsze jednak jest to, ze wszystkie te watki zupelnie ze soba nie koliduja. W tej czy innej formie zawsze sa to po prostu piosenki Prince’a, jak zwykle skapane w aurze wyuzdanej androgynicznej erotyki.

Poprzednia plyta tego lekko podstarzalego erotomana „Musicology” zarobila 57 milionów dolarów, wyprzedzajac tym samym w ekonomicznych podsumowaniach m.in. Madonne i stajac sie jedna z najlepiej sprzedajacych sie plyt w USA.

Teledysk do pierwszego singla „Te amo corazon” rezyserowany przez Salme Hayek, opinie zagranicznych recenzentów i, nade wszystko, potezny ladunek hitów nie pozostawiaja watpliwosci, ze „3121” sukces ten powtórzy.

Dla wszystkich

Nie ma w tym nic zaskakujacego. Prince wciaz doskonale wyczuwa potrzeby rynku. Ta plyta z latwoscia trafi do rozkochanej w hip hopie mlodziezy, ale tez zajmujacych sie domem gospodyn, które tym samym podaruja sobie odrobine przyjemnosci miedzy prasowaniem a przygotowaniem obiadu.

Mówi sie, ze chcac tworzc dla wszystkich, tworzy sie w istocie dla nikogo. Prince przeczy tej tezie. „3121” to znakomita porcja uniwersalnych dzwieków, których – podobnie jak wiekszosci jego plyt – bedzie mozna bez zazenowania sluchac i za 20 lat.

Byloby wiec glupota nieprzyjecie zaproszenia do swiata „3121”. Warto jednak pamietac o ostrzezeniu, jakie lojalnie przekazuje nam Prince w „3121”: „Bedzie dobra zabawa (...) Ale pamietej, moze juz nigdy stad nie wyjdziesz”. Ja zostaje.

znalazl GrublukTheGrim, zamiescila Olla

powrót do spisu treści


Wywiad z Prince'em (czerwiec 2004r.)


- Aktualnie jestes w trasie koncertowej, która zbiera coraz bardziej rewelacyjne recenzje.

- Faktycznie, wszedzie jestesmy przyjmowani wyjatkowo dobrze. Nie powiem, ze sie tego nie spodziewalismy, ale reakcja publicznosci i tak byla dla nas spora niespodzianka. Z kazdym koncertem czuje jak rosnie we mnie energia, jak ludzie chca zebym wygral w tej walce. Nie wiem nawet o co sie ona toczy, ale na koncu to ja mam byc zwyciezca.

- Lubisz wygrywac?

- Uwielbiam.

- Nie lubisz kiedy Twoją aktualną trasę nazywa się 'comebackiem', choć tak najczęściej bywa ona określana. Dlaczego?

- Nie mam nic przeciwko określeniu 'comeback', ale w tym przypadku służy ono sprzedaniu czegoś, co tak naprawdę nie musi być sprzedawane. Jest jak jest - grałem przez całe swoje życie, nigdy tak naprawdę nie przestaliśmy być w trasie. To po prostu ludzie zaczynają znowu przychodzić na nasze koncerty.

- Musicology (muzykologia) - co oznacza ten termin w kontekście Twojej trasy?

- Stawiamy na powrót prawdziwej muzyki, prawdziwych muzyków. Większość muzyki pop w dzisiejszych czasach programowana jest przez komputer, koncerty mają w sobie coraz mniej spontaniczności, na scenie następuje tylko odtwarzanie wcześniej przygotowanych ścieżek. Chcieliśmy tchnąć w ludzi ducha prawdziwych występów live, na których sami kiedyś się wychowywaliśmy, przy których uczuliśmy się muzyki.

- Przez Twoją nową płytę przewijają się dwa wątki: jeden to hołd złożony dawnym mistrzom - Sly & The Family Stone, Jamesowi Brownowi czy Earth Wind & Fire, drugi to poczucie jedności: w związku, w małżeństwie, w wierze. Czy zgadzasz się, że to tematy przewodnie tej płyty?

- Tak, bycie wiernym nie jest cnotą najbardziej wysławianą dzisiaj w muzyce pop. Chodzi raczej o to, żeby jak najczęściej się podłączać... (śmiech) Jeżeli chodzi o hołd, o którym wspomniałaś - nigdy tak naprawdę nie miałem okazji podziękować na płycie ludziom, którzy mnie inspirują, ale bardzo często w wywiadach podkreślam wpływ, jaki na mnie wywarli. Tym razem chciałem spakować to w jeden pakiet, który przetrwa dłużej, niż same słowa.

- A jakiej muzyki słuchasz w poszukiwaniu inspiracji czy ogólnie - w ramach rozrywki?

- Mam to szczęście, że otoczony jestem takimi ludźmi jak Mike Phillips, Maceo Parker czy John Blackwell - są naprawdę tak utalentowani, że trudno w ich towarzystwie słuchać jeszcze kogoś innego. Najzabawniejsze, że często widzimy się na koncertach ich własnych zespołów, np. naprawdę wyjątkowego bandu Candy Dulfer. Prawdziwym przywilejem jest móc słuchać tych ludzi na co dzień.

- Których nowych artystów na scenie muzycznej cenisz najbardziej?

- Lubię Beyonce, Nelly Furtado ma kilka numerów, które strasznie mi się podobają... Ale jak już mówiłem - nie mam za bardzo czasu słuchać innych artystów, bo całymi dniami przebywam z zespołem, w którym grają najlepsi muzycy świata.

- W utworze Dear Mr. Man śmiało ujawniasz swoje poglądy polityczne. Czy uważasz, że na artystach ciąży odpowiedzialność, żeby wyzwalać w ludziach aktywność?

- Na wszystkich ciąży taka odpowiedzialność. Każdy z osobna powinien sprzeciwiać się niesprawiedliwości. Wystarczaj ąco dużo zła zdarzyło się już na świecie. Jestem ciekaw, jak by to było, gdybyśmy zamiast lekceważyć, zaczęli się nawzajem szanować i kochać.

- Po wojnie w Iraku Ameryka jest krytykowana bardziej niż kiedykolwiek. Czy planując trasę po Europie będziesz brał pod uwagę to, co sadzi się o Ameryce w poszczególnych krajach? Czy to sprawia że czujesz się Amerykaninem bardziej niż kiedykolwiek?

- W pierwszej kolejności czuje się dzieckiem Boga. Nie wymachuję flagą a moja muzyka nigdy nie była przesycona patriotyzmem. Ameryka to piękny kraj po wieloma względami, ale tak jak wszystkie inne - ma swoje problemy. I kiedy występuję gdzieś poza jej granicami, czuję, że ludzie przychodzą żeby słuchać muzyki i oderwać się od nacjonalizmu. W muzyce piękne jest to, że łamie wszelkie granice i duchowo jednoczy wszystkich słuchaczy.

-Czy jako Amerykanin nie boisz się, że mimo woli uważany jesteś jako jedna ze stron w tym konflikcie narodów?

- Nie sądzę. Nigdy nie spotykałem się z tym problemem i chyba nigdy to się nie stanie. Zawsze jestem witany z otwartymi ramionami i to jest pewnie główny powód, dla którego tak dużo koncertuję na całym świecie.

- W przeszłości miałeś wiele problemów z wytwórniami fonograficznym, było to nawet częstym czołówek gazet. Kiedy stwierdziłeś, że na swojej twarzy już nigdy nie pojawi się napis 'slave (niewolnik)'?

- Wtedy, kiedy uwolniłem się od kontraktu. Kontrakt to transakcja, interes. A wszyscy wiemy, co kojarzy ci nam się z 'tym interesem'... Wolność od kontraktu oznaczała dla mnie wolność tworzenia. I tylko to doprowadziło mnie to tego stanu, w którym jestem dzisiaj - poczucia szczęścia i spokoju.

- Coraz częściej słyszy się, że obecna muzyka jest zbytnio przesycona seksem, za dużo w niej kręcenia tyłeczkami...

- Za dużo kręcenia tyłeczkami?! Matko święta... (śmiech)

- Tak, właśnie - teksty są też za bardzo wyuzdane, zbyt śmiałe. Kiedyś byłeś znany z...

- Kręcenia tyłeczkiem?

- Tak, z tego też! (śmiech) Byłeś znany z 'odważnych' piosenek. Teraz zmieniłeś się, jesteś jakby bardziej... dojrzały.

- Nikt, kto widział moje ostatnie koncerty nie mówi, że jestem 'dojrzalszy'. Zachęcam, żebyście wzięli do ręki któreś z moich poprzednich płyt i sami zastanowili się, czy to prawda. Wszyscy w jakimś stopniu znudziliśmy się już mnogością podobnych do siebie kawałków. Na początku lat 80. i 90. nagrania nie były tak jednowymiarowe. Teraz ta jednowymiarowość jest tak ewidentna, że aż widać czasami ukrytą za tym jedną 'sprawczą' rękę. Zawsze starałem się robić dokładnie odwrotność tego, co inni. Dzięki temu odstawałem od reszty. Nie wzięło się to bez przyczyny. Jeżeli to jednak oznacza, że jestem 'dojrzalszy', niech tak będzie.

- Dlaczego więc uważałeś, że Prince to już nie Ty, że musisz się od niego wyzwolić?

- To nigdy nie byłem ja - tylko postać, której poszczególne elementy wykreowały media. Zawsze pisałem bardzo różnorodne utwory. Nieraz nawet na jednej płycie są obok siebie np. 'Housequake', dokumentujący gorsze dni w twoim życiu, a nieraz radosne 'Sign 'O' The Times' - wszystko zależy od tego, na czym koncentrują się media. Nie bez znaczenia jest fakt, że niezbyt często udzielam wywiadów, więc ludzie nie znali tez do końca mojego punktu widzenia na pewne sprawy. Ale fani, którzy słuchali nas od początku, rozumieją, co chcemy powiedzieć.

- Czy uważasz, że to następuje 'masowa poprawa gustu' czy ludzie po prostu znudzili się już podobnymi do siebie kawałkami?

- To zależy po której stronie barykady się stoi. Wytwórnie płytowe i ludzie układający programy będą wmawiały ci, że właśnie tego chcesz słuchać. Ale jeżeli byliby oni na przykład 'właścicielami restauracji', to serwowaliby zupełnie nam inne menu. Mielibyśmy z czego wybierać.

- Powołałeś NPG Music Group, w którym za pomocą internetu dzielisz się z fanami swoją twórczością. Czy nie śmieszy Cię trochę to, że przez internet wytwórnie płytowe ponoszą ogromne straty?

- Przede wszystkim - w przemyśle muzycznym pracuje wielu moich przyjaciół, ja też sam jestem częścią tej branży. Istotne jest więc, żebyśmy wspólnie dogadywali się i razem wymyślali nowe sposoby dotarcia do fanów muzyki. We wczesnych latach 90. wydawało nam się, że komputery będą kolejnym narzędziem do rozpowszechniania muzyki. Tak więc głównym celem powstania NPG Music Club było dotarcie do fanów na całym świecie i regularne dostarczanie im naszych nowych dokonań. I piękne jest to, że nowy utwór do każdego zakątka świata może dotrzeć w ciągu zaledwie godziny od jego wyprodukowania. I w ten oto sposób wszyscy artyści mogliby tworzyć w spokoju ducha, nie będąc w żaden sposób związani kontraktem. Uważam, że wszyscy artyści mogliby spróbować się dogadać. Jesteśmy niewolnikami systemu, którzy odziedziczyliśmy - zaczynając kariery nie mieliśmy wyboru, musieliśmy wpasować się w istniejące już reguły. Ale teraz nie musi tak być.

- Kiedy fani w Europie będą mogli zobaczyć Cię na żywo?

- Mam nadzieję, że już niedługo. Moi fani w Europie mają naprawdę dobry gust i dobrze wiedzą, jak się bawić. Czyli są tacy, jak ja!

- Lubisz być w trasie? Co jest najwspanialsze w występach na żywo?

- Interakcja z fanami, ciągła wymiana energii. To coś, czego nie da się opisać. Trzeba to przeżyć.

Na podstawie materiałów promocyjnych Sony Music.

powrót do spisu treści




Autor: Dariusz Klimczak, o2 Doza Kultury (2005.04.22)

Wielki Maly Ksiaze

Wsród rozdanych niedawno Fryderyków (nagród polskiego przemyslu muzycznego) byl jeden szczególny i - na dobra sprawe - zastanawiajacy. Statuetke dla najlepszego albumu zagranicznego otrzymal Prince, za swój najnowszy krazek „Musicology”. Choc popularnosc tego artysty w naszym kraju nie jest oszalamiajaca, a same Fryderyki stracily w ostatnim czasie na randze i prestizu, warto przyjrzec sie postaci Ksiecia i zastanowic nad fenomenem jego talentu.

Normalka
Co takiego wyjatkowego jest w „Musicology”, ze polscy krytycy wyróznili akurat ten krazek? Jesli zna sie dorobek Prince’a, plyta ta ani nie szokuje, ani niczym szczególnym nie zaskakuje. Prince jak Prince, normalka. Ale cóz to za normalka! Wystarczy wsluchac sie choc odrobine w którykolwiek z utworów, zeby podpisac sie pod pozytywnym werdyktem jury rekami i nogami. Na wyjatkowo krótkiej jak na dzisiejsze standardy plycie (ok. 45 minut), znajdziemy wszystkie elementy, do jakich artysta nas przyzwyczail - wielkie emocje, popisy wokalne, nie tylko samego lidera, ale równiez wspólpracujacych z nim muzyków (rewelacyjne chórki!), kompozycje naszpikowane pomyslami jak tort weselny, swietne partie gitar, charakterystyczne klawisze, selektywna produkcje, bogactwo brzmien - mozna tak wymieniac w nieskonczonosc. Niby to wszystko juz bylo, a jednak...

Trzeba uczciwie przyznac, ze w calym swoim dorobku Prince nie nagral zlego albumu. Nawet jego wczesne próby, raczej malo znane przecietnemu sluchaczowi, jak chocby krazki "Dirty Mind" czy "1999", juz nosza znamiona geniuszu i rozpoznawalnego od pierwszych dzwieków stylu. Niespotykany talent wokalny i nieograniczone wrecz mozliwosci interpretacyjne juz wtedy zwrócily uwage krytyków i sluchaczy na mlodego muzyka z Minneapolis. Prawdziwa slawa i ogólnoswiatowa popularnosc przyszly jednak troche pózniej. Przyczynil sie do niej nakrecony w roku 1984 film "Purple Rain", skadinad kiepski. Sciezka dzwiekowa z tej po czesci autobiograficznej produkcji broni sie nawet dzis, ponad 20 lat po premierze, a tytulowy utwór z plyty przeszedl juz do kanonu muzyki rozrywkowej i znany jest nawet tym, którzy Prince'a nie lubia. A wielu jest takich. Niektórych denerwuje jego przesadny ekshibicjonizm, innych drazni prowokacyjnosc i seksualna dwuznacznosc, jeszcze inni nie cierpia jego teledysków, czesto balansujacych na granicy kiczu i dobrego smaku. Abstrahujac od tych zarzutów, Prince pozostaje wielka osobistoscia czarnej muzyki, kto wie, czy nie najwiekszym artysta ostatnich lat. Jest nie tylko wysmienitym kompozytorem (utwór "Nothing Compares 2 U" - wielki przebój Sinead O'Connor - jest jego autorstwa, o czym zapewne nie wszyscy wiedza), ale równiez swietnym, wielostronnie uzdolnionym muzykiem. Gra nie tylko na gitarze, ale równiez na basie, klawiszach, perkusji, instrumentach perkusyjnych i kto wie, na ilu jeszcze instrumentach. W swojej kosmicznej rezydencji w rodzinnym miescie muzyk posiada równiez nowoczesne studio nagraniowe, w którym powstaje wiekszosc jego plyt. Kraza legendy o kilkudniowej sesji muzycznej, w której uczestniczyl niezyjacy juz mag jazzowej trabki - Miles Davis. Choc w internecie mozna znalezc owoce wspólpracy obu mistrzów, autentycznosc tych nagran jest raczej watpliwa.

Diamenty i perly
Mamy wiec Prince'a muzyka-multiinstrumentaliste, wirtuoza gitary; mamy dalej charyzmatycznego wokaliste, obdarzonego niezwykla barwa i wielka skala glosu (od zmyslowego barytonu po wysokie piski, podobne do tych, jakie powstaja, kiedy pociera sie styropianem o szybe); mamy w koncu producenta, którego rozwiazania brzmieniowe i aranzacyjne przyprawiaja o ból glowy niejednego profesjonalnego muzyka; mamy wreszcie Prince'a kompozytora, szanujacego tradycje, a jednoczesnie czerpiacego z niej pelnym garsciami i - co by nie mówic - genialnie nowatorskiego.

O wielkosci Prince'a swiadczy równiez (a moze glównie) fakt, ze nie sugeruje sie nikim ani niczym w podejmowaniu artystycznych wyborów. Wystarczy na wyrywki przejrzec dyskografie Ksiecia, zeby znalezc tam istne diamenty i perly, czasem tak diametralnie rózne stylistycznie, ze az dziwne, ze wyszly spod reki jednej osoby. Artysta czuje sie swietnie zarówno w bluesie, gatunku zdominowanym przez czarnych, jak i w rocku - bylo nie bylo domenie bialych. Nieobce sa mu nowe kierunki muzyczne, czy to rap, czy hip-hop; miesza je ze soba niczym zongler, wyciskajac z kazdego esencje i okraszajac calosc swoim niepowtarzalnym, rozpoznawalnym stylem. Jednak chyba najbardziej uderzajace w twórczosci Prince'a jest to, ze ze zwyklych wydawaloby sie piosenek potrafi stworzyc dziela sztuki, które zapadaja w pamiec na dlugo i swietnie wytrzymuja próbe czasu. Osobna sprawa sa koncerty artysty - zywiolowe misteria, czesto z udzialem wysmienitych gosci. Kto byl ich swiadkiem - czy to na zywo, czy jako widz zarejestrowanego wystepu - mial okazje poznac prawdziwe "zwierze koncertowe". Prince plawi sie w uwielbieniu tlumów, ale tez odplaca im wszystkim, co moze zaoferowac. Gra wiecej niz na plytach, spiewa tak, ze az dech zapiera w piersiach, do tego tanczy, konczac niektóre z utworów efektownym szpagatem. Na jednym z takich publicznych wystepów, promujacym wydany kilka lat temu album "Rave Un2 The Joy Fantastic", goscinnie zagral z nim Lenny Kravitz. Sam fakt zaproszenia "rywala" (przynajmniej w mniemaniu niektórych mediów) swiadczy o wielkiej klasie artysty i jego szacunku dla dokonan innych. Swoja droga gosc wypadl przy gospodarzu blado i bezbarwnie, jak ubogi krewny, który dostal sie na bal w operze i nie bardzo wie, co poczac z rekami.

Oblicza geniusza
Mimo okresów milczenia, spowodowanych klopotami osobistymi (smierc dziecka, rozwód) i perturbacjami z wytwórniami plytowymi, Prince wracal zawsze na rynek muzyczny w swietnej formie i nieodmiennie zaskakiwal. Swietnych plyt ma w swoim dorobku bez liku, chocby "Emancipation" (wiele mówiacy tytul) - trzyplytowy krazek wydany po wywiazaniu sie z wieloletniego kontraktu z Warnerem, wczesniejsze "Sign O' The Times" i "Lovesexy", czy wreszcie niedoceniany krazek sprzed paru lat "The Rainbow Children". Ta ostatnia plyta, podobnie zreszta jak najnowsza, pokazuje, ze Ksiaze coraz chetniej siega po "zywe" instrumenty, zastepuje kojarzony z wieloma jego nagraniami automat perkusyjny bebniarzem z krwi i kosci, pojawiaja sie sekcja deta i organy Hammonda, co chyba sugeruje, ze muzyk - po zatoczeniu kola i zabawach z elektronika - wraca do korzeni. Choc, majac w pamieci jego dotychczasowe wolty muzyczne, moze sie okazac, ze i tym razem geniusz z Minneapolis odkryl tylko jedno ze swoich wielu oblicz. Jakie bedzie nastepne?

Znalazl, jack-torrance zamiescila Olla

powrót do spisu treści




Autor: Marcin Kochanowski www.kochas.pl

Prince. Idol z cyberprzestrzeni

("Blask", nr 10, 12 maja 2001)

Jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych, ekstrawaganckich i jednoczesnie wplywowych artystów. Jest tez chyba najplodniejszym muzykiem. Do niemal autodestrukcyjnego poziomu - nie kazda jego porcja muzyki powala na kolana. Podczas gdy takie megagwiazdy jak Michael Jackson, Madonna czy George Michael kaza czekac na nowe plyty po kilka lat, czestotliwosc ukazywania sie kolejnych albumów Prince'a to srednio szesc miesiecy. Jakby bylo tego malo, Prince stal sie ostatnio jednym z prekursorów nowej formy dotarcia do fanów, omijajac wielkie koncerny fonograficzne.

Od poczatku kariery w 1978 roku, kiedy pierwsza plyte dla wytwórni Warner Bros. nagral jako 21-latek, Ksiaze nagrywa prawie wylacznie sam wszystkie instrumenty. Otwarcie prezentuje bezpretensjonalna filozofie zycia i androgyniczna seksualnosc. Odslaniajac tors spiewa o swoich fantazjach erotycznych, na krok nieopuszczany przez piekne kobiety: w studiu, na scenie, w wideoklipach i nie tylko. Po pierwszych sukcesach konczac koncerty czesto rozbieral sie do czarnych bokserek albo robil pompki na metalowym lózku na scenie. Odkryciem Prince'a byla grupa The Time z jego rodzinnego Minneapolis w stanie Minnesota. Wywodzi sie z niej producencki tandem Jimmy'ego Jama i Terry'ego Lewisa, autorów plyt Janet Jackson czy ostatnio Mel B. Wraz z Ksieciem Jam i Lewis stworzyli oryginalna "szkole Minneapolis" - latwo rozpoznawalna hybryde pop, rocka i funkujacego soulu. Od wczesnych lat 80. wielu artystów z pogranicza tych nurtów, a takze jazzmanów, przyznaje sie do wplywu muzyki Prince'a.
Po wielkim sukcesie plyty "Purple Rain" w 1985 roku Prince utworzyl wlasna wytwórnie i otworzyl kompleks studiów nagraniowych pod wspólna nazwa Paisley Park (od tytulu jednej z piosenek). Zaden z artystów nagrywajacych dla Paisley Park Records nie zdobyl uznania, jednak Ksiaze dorobil sie fortuny po ogromnym sukcesie jego piosenki "Nothing Compares 2 U", która w 1990 roku zaspiewala Sinéad O'Connor. Obok przebojów: "Kiss", "You Got The Look" (w duecie z protegowana Sheena Easton) czy "Sign '0' The Times", Prince przypieczetowal miano jednego z najbardziej wszechstronnych muzyków sciezka dzwiekowa do pierwszego fabularnego "Batmana".

W 1991 roku nastapily zmiany. Po rozstaniu z The Revolution, po kilku latach przerwy u boku Ksiecia pojawil sie nowy zespól The New Power Generation. Nagrana wspólnie plyta "Diamonds and Pearls", z niezapomnianymi "Gett Off", "Cream" oraz piosenka tytulowa, byla dowodem znakomitej formy, przez co znalazla uznanie takze u szefów wytwórni Warner Bros. Po przedluzeniu kontraktu z Prince'em w 1992 roku mianowali go jednym z wiceprezesów firmy. Ksiaze zostaje producentem plyt Martiki, Ingrid Chavez, króliczka "Playboya" Carmen Electry; pózniej takze Chaki Khan. Jego kolejny album wlasciwie nie mial tytulu, lecz zostal naznaczony wymyslnym skrzyzowaniem symboli kobiety i mezczyzny.
W 1993 roku znak ten stal sie oficjalnie nowym imieniem Ksiecia, zbuntowanego przeciw Warner Bros. Zaczelo sie od zerwania przez koncern umowy na dystrybucje plyt Paisley Park powodujac plajte firmy. W odwecie Artysta wydaje singla "The Most Beautiful Girl In The World" w malej niezaleznej firmie. Piosenka zostaje najwiekszym przebojem od czasów "Purple Rain". Przystajac na taki eksperyment, wytwórnia Warner pozwolila uwiazanemu kontraktem do konca 1999 roku bylemu Prince'owi wypuszczac na rynek po jednym albumie rocznie. Nie mogac wydawac gromadzacego sie materialu, artysta wypowiedzial wytwórni wojne. Odtad pokazywal sie publicznie z wypisanym na policzku slowem "Slave" (Niewolnik), a swój ostatni wydany z wlasnej woli album dla Warnera, naladowany energia "The Gold Experience", promowal ochrzczony przez dziennikarzy jako "Artysta Znany Wczesniej Jako Prince".

Z jego wielkiego potencjalu zdano sobie znów sprawe w 1996 roku, kiedy w ramach swojej kolejnej wytwórni NPG ksiaze Symbol wydal potrójny album o wymownym tytule "Emancipation", zawierajacy ponad trzy godziny nowej, doskonale wyprodukowanej muzyki. W tym czasie oglosil przerwe w nagraniach i koncertach, by wiecej czasu spedzic z zona Mayte i dzieckiem, które zmarlo kilka miesiecy po narodzeniu. Rok pózniej artysta kolejny raz zaszokowal ogromem materialu, po który siegnal do szuflad wydajac "Crystal Ball", zbiór niepublikowanych dotad nagran. Kolejny trzyplytowy zestaw, wzbogacony o jeszcze jeden, akustyczny album "The Truth" oraz muzyke skomponowana do baletu "Kamasutra" byl przez dlugi czas dostepny jedynie przez Internet. W miedzyczasie ukazuja sie plyty zespolu The New Power Generation - miedzy innymi swietny "NewPower Soul" z samym Artysta na okladce, a Warner Bros. wydaje z kolei nagrany wczesniej material przewidziany w kontrakcie, miedzy innymi wycofany niegdys obsceniczny "Czarny Album". Ostatnia plyta Symbolu "Rave Un2 The Joy Fantastic", wydana z pomoca wytwórni Arista, mimo udzialu Sheryl Crow czy Gwen Stefani z No Doubt, nie cieszyla sie duzym zainteresowaniem. Niezadowolony z formuly plyty Ksiaze nagral od poczatku jej nowa wersje, która sprzedawal wylacznie w Sieci.

Na Nowy Rok 2001, zwlekajac z wydaniem kolejnej plyty, na swojej stronie internetowej zaoferowal nowe utwory, które jako pliki mp3, o jakosci dzwieku zblizonej do plyty kompaktowej, mozna sciagnac za darmo. Najpierw byl to utwór "One Song". Od grudnia zas, podwójny singiel z balladowym duetem z Angie Stone "U Make My Sun Shine" oraz techniczna wersja "When Will We B Paid" zespolu Staple Singers, a takze marcowy "Cybersingle".
Internetowe single okazaly sie byc zapowiedzia NPG Music Club - bezposredniej dystrybucji muzyki przez Siec. Niezwykle plodny Prince, który powrócil do swego imienia, doswiadczony o nieporozumienia z koncernem plytowym, postanowil wziac sprawy w swoje rece. Kazdy, po zainstalowaniu z Internetu specjalnego odtwarzacza, moze co jakis czas sciagnac na twardy dysk komputera nowe utwory. Ci, którzy oplaca abonament 7,77 dolarów, co miesiac uzyskaja dostep do co najmniej trzech nowych nagran, lub wideoklipów Prince'a i The New Power Generation, godzinnych audycji muzycznych prowadzonych przez samego Ksiecia, koncertów, a takze innych multimedialnych atrakcji. Opcja za 100 dolarów rocznie (czyli 8,33 miesiecznie) gwarantuje dodatkowe utwory lub wideoklipy, plyte z remiksami oraz najlepsze miejsca na koncertach. Od poczatku roku do Walentynek, kiedy serwis wystartowal, do klubu Prince'a zapisalo sie ponad siedem tysiecy fanów.

Internetowy klub NPG Music Club jest czescia calego imperium internetowego Prince'a, The NPG Online Estates, z: witryna NPG Online Ltd, telefonicznym centrum sprzedazy 1-800-NEW-FUNK, fan klubem Love4OneAnother oraz studiami Paisley Park, gdzie bedzie mozna zarezerwowac sesje nagraniowa. Swego czasu owo imperium wytoczylo dziala przeciw... fanom Prince'a majacych wlasne strony poswiecone idolowi. Gwiazda wyjatkowo niewdziecznie potraktowala swoich wielbicieli, wiele osób musialo usunac nieoficjalne witryny pod grozba sadu. Listy dyskusyjne ogarnelo rozgoryczenie.
Nowatorski "Muzyczny Klub" nie jest odosobnionym przypadkiem w swiecie muzyki. W 1999 roku podobny serwis uruchomil David Bowie. Jednak slabo promowany BowieNet spotkal sie ze slabym zainteresowaniem. Równiez wszyscy, którzy nabyli ostatnia plyte dlugograjaca francuskiego duetu Daft Punk, moga przez Internet sciagnac niedostepne nigdzie indziej utwory i remiksy. Równiez polscy artysci coraz czesciej decyduja sie na taki krok. Janusz Yanina Iwanski umiescil swoja muzyke do filmu Jerzego Zygmunta "Polarne lody" wylacznie w "Strefie MP3" Wirtualnej Polski. Przed nim zrobil to w czerwcu zeszlego roku zespól Blenders udostepniajac singiel "Nitrogliceryna".

Internetowy abonament za muzyke ulubionych artystów wydaje sie byc antidotum na dyskusyjna idee wymiany muzyki miedzy fanami. Takim posrednictwem w wymianie plików mp3 zajmuje sie firma Napster. Kazdego dnia okolo 8 milionów uzytkowników korzysta z programu firmy, dzieki któremu moze wyszukac dowolny utwór i za darmo sciagnac. RIAA - Zwiazek Przemyslu Nagraniowego Ameryki - odpowiednik polskiego ZAiKSu, zaskarzyl firme do sadu. Czlonkowie RIAA - piec wielkich koncernów plytowych - obawiaja sie, ze Internetowa samowolka zmniejszy popyt na wydawane przez nie plyty kompaktowe.
W Amerykanskim senacie, gdzie toczy sie dyskusja nad nowelizacja prawa autorskiego, zeznawali muzycy grupy Metallica protestujac przeciw bezprawnemu, ich zdaniem, dzialaniu Napstera, ale takze wspierajacy internetowa wymiane raper Chuck D z grupy Public Enemy, czy Alanis Morissette. Sad jednak przyznal racje Metallice i nakazal usuniecie jej katalogu z serwerów obslugiwanych przez serwis. Na poczatku roku muzyczny oddzial BMG kupil firme Napster i planuje przeksztalcic ja w serwis komercyjny. Inne wytwórnie nie zostaja w tyle. Warner Music Group oraz najwieksza na swiecie, Universal, testuja wlasne wersje internetowych uslug muzycznych.

Równiez Prince stanal po stronie Napstera zabierajac glos w debacie o darmowym serwisie: - Wytwórnie plytowe nie rozumieja, ze Napster to tylko jeden przyklad rosnacej frustracji tym, ze wytwórnie kontroluja to, jakiej muzyki ludzie moga sluchac. Tak naprawde dla wytwórni nie jest wazne naruszenie prawa autorskiego. Wazne jest to, ze dzieciaki sciagaja sobie z Internetu plik mp3 przeboju z jakiejs nowej beznadziejnej plyty, która firma promuje ogromna kampania promocyjna z nadzieja sprzedania 2 milionów egzemlarzy tej plyty. A jest na niej wlasciwie tylko jedna przyzwoita piosenka. Ich nie obchodzi prawo, oni tylko martwia sie o te niesprzedane egzemplarze.
Prince przepowiada, ze cyfrowa rewolucja rozpowszechniania przetrwa i fani naucza sie dobrowolnie placic artystom za ladowanie i korzystanie z ich twórczosci, tak jak robi to pisarz Stephen King.
Niezaleznie od Muzycznego Klubu NPG, artysta udostepnil swój najnowszy singiel "The Work - Pt. 1" na serwerach Napstera. Ma to byc pierwszy utwór z zapowiadanej na ten rok nowej plyty Ksiecia "The Rainbow Children". Ukaze sie tez wkrótce nowa kolekcja przebojów, kolejna po "The Hits" z 1993 roku. Prince jest takze producentem nagrywanej wlasnie solowej plyty Lisy 'Left Eye' Lopes, jednej trzeciej TLC. W planach jest równiez wydanie albumu "Roadhouse Garden", nagranego z... The Revolution, oraz kolejny zestaw z szuflad "Crystal Ball II".
Ksiaze zapowiada juz nawet nagranie od nowa i wydanie wszystkich swoich albumów, które nagral dla Warnera. Poczawszy od 2013 roku seria "The Prince Masters" ma byc co rok wzbogacana o kolejna plyte.


powrót do spisu treści



Autor: Beata Pawlikowska, Machina

Prince - "Emancipation"

W latach 90. nie wydaje sie trzyplytowych albumów zawierajacych wylacznie swiezy material, bo trudno je sprzedac. Tyle ze Prince zawsze chcial taki album nagrac i teraz to zrobil.

Na trzech kompaktach znalazlo sie 36 piosenek w tym, czego wczesniej za czesto nie czynil, przeróbki przebojów innych autorów: "One Of Us" (Joan Osbourne), "Can't Make U Love Me" (Bonnie Raitt), "La, La, La Love U" (The Delfonics), "Betcha By Golly Wow!" (The Stylistics) i "Sleep Around" (Tower Of Power). W tym ostatnim spiewa Chantie Moore, a na gitarze gra zalozyciel i lider...The Waterboys - Mike Scott. W "My Computer" natomiast podspiewuje... Kate Bush. Na plycie spiewa równiez rewelacyjna Rosie Gaines i malzonka Ksiecia - Mayte. Sekcje deta w "Damned If I Do" "poprowadzil" ojciec mistrza. W "Mr. Happy" zostaly wykorzystane fragmenty "What Can I Do" Ice Cube'a. Pozostali muzycy to ludzie zwiazani z legendarnym studiem Prince'a - Paisley Park i czlonkowie New Power Generation.
Emancipation
Jest tu tez goscinnie w chórku Kate Bush, bicie serca dziecka, którego spodziewala sie zona Mayte, stepowanie, samotnosc, wieczne nienasycenie, namietnosc, zbawienie i rózne formy muzycznego przekazu - rap, rock, techno-pop, funk, soul, jazz. Jest tez nowy temat - Internet: "W telewizji nie bylo nic, czego nie widzialem wczesniej, w Wiadomosciach mówia o kolejnym morderstwie, wiec w niedzielny wieczór usiadlem przy komputerze, odebralem poczte elektroniczna i zaczalem szukac kogos, z kim móglbym porozmawiac" ("My Computer").

No i jest wreszcie Prince wyemancypowany - po 18 latach wspólpracy z wytwórnia Warner Brothers i zakonczeniu kontraktu wartego 100 mln dolarów, po wszystkich przebojach nr 1 od "When Doves Cry" (1984 r.) do "The Most Beautiful Girl In The World" (1994 r.).

Przez ostatnie 3-4 lata Prince lecial na skaliste dno swoich mozliwosci, a z poczucia obowiazku podsylal nam co rok nowy, coraz bardziej mulisty album. Teraz wyplynal na powierzchnie, z tym wiekszym impetem, ze mial sie od czego odbic, tam na dole. Na "Emancipation" jest dynamiczny, pomyslowy, dowcipny, bywa tez liryczny i marzycielski. Slychac, ze za ta plyta nie stoi ktos, kto sila bezwladu stara sie powiekszyc swój katalog nagran, ale czlowiek, którego rozpiera chec zycia i twórcza energia.

Wedlug nowego kontraktu Artysta Znany Wczesniej Jako Prince (TAFKAP) bedzie sam finansowal swoje plyty i teledyski i wydawal je kiedy zechce, a firma EMI bedzie tylko wynajetym producentem i dystrybutorem. Jest szansa na to, ze TAFKAP nie wyda za pól roku nastepnej plyty, ale pozwoli nam sie wsluchac w "Emancypacje" i powoli smakowac kolejne single, bo z piosenkami jest jak z antybiotykiem - trzeba je zazywac regularnie co pare godzin, zeby weszly w krew.

powrót do spisu treści



Autor: Grzegorz Brzozowicz Machina

PRINCE - "The Valut... Old Friends 4 Sale"

Ten moze najwazniejszy muzyk lat 80. i autor najwiekszego rozczarowania w nastepnej dekadzie wydal najlepsza plyte od 10 lat. Albumem "The Valut... Old Friends 4 Sale" Prince wypelnil zobowiazania wobec dawnej wytwórni. Plyta pojawila sie w nadzwyczaj niechlujnej szacie: 4-stronicowa wkladka i jedyny wazny fakt - material nagrano miedzy styczniem 1985 a czerwcem 1994 roku. Prince po prostu dal nagrania z domowego archiwum.

I tu wielkie zaskoczenie, w wiekszosci bowiem sa to bardzo dobre utwory, a "She Spoke 2 Me" i "When The Lights Go Down" naleza do najlepszych, jakie wydal w ostatnim dziesiecioleciu. Tak jazzujacego, swingujacego i bujajacego Ksiecia dawno nie slyszalem. Poza tym, wreszcie mamy krazek, na którym sa melodie, a nie tylko technologia i przytlaczajacy rytm. Brawo.

powrót do spisu treści



Autor: Hirek Wrona

Recenzja płyty "Rave Un2 The Joy Fantastic" Prince'a

   Tak, tak!!! Nie Artysty Znanego Niegdyś Jako Prince - lecz właśnie Prince'a! Krążek zatytułowany jest Rave Un2 The Joy Fantastic.
GENIALNA SOULOWA PŁYTA!!!!!
Rave
Jednak nie jest to hermetycznie zamknięty album. Style i kierunki muzyczne mieszają się jak w kalejdoskopie: klasyczny soul, funk, rockowa ballada, hip-hop, jazz, acid jazz ... sweet music by za chwilę zabrzmiał house.

Prince jest w fantastycznej formie kompozytorskiej i wykonawczej. Niewielu jest na świecie atystów potrafiących komponować tak piękne melodie, tak cudownie grać na tylu instrumentach (szczególnie tak genialnie na gitarze) i robić to z taką lekkością. Słuchając płyty mam wrażenie, że to wszystko powstało tak od niechcenia ? Tuż po obiedzie ? Przed wieczornym wyjściem do kina. No cóż! Ale taki jest Prince!

Wykonawcą i producentem wszystkich utworów jest ta sama osoba: On. Gościnnie pojawiają się gwiazdy: genialny basista - Larry Graham (ex Sly & The Family Stone, ex Graham Central Station), raper Chuck D (z Public Enemy), wokalistka i gitarzystka Sheryl Crow, charyzmatyczna frontmenka No Doubt - Gwen Stefani i legendarny saksofonista Maceo Parker (ex James Brown?s Horns). Nie brakuje również stałych współpracowników Artysty z New Power Generation: Rhonda Smith, Mike Scott, Kirk A. Johnson czy Morris Hayes.
Najlepsza płyta Artysty od 10 lat czyli od Czarnego albumu. Dla mnie ? Jak na razie ? Najlepsza płyta 1999 roku!

powrót do spisu treści



Autor: WK onet.pl

THE ARTIST - "Rave Un2 The Joy Fantastic"

Trzeba byc bardzo pewnym siebie, by najpierw tytulowac sie Ksieciem, a po pewnym czasie kazac nazywac sie Artysta. Tyle, ze ten ostatni pseudonim jest niezwykle trafny - The Artist bezdyskusyjnie jest artysta i obojetnie pod jakim mianem nagrywa, kazda jego nowa plyta stanowi dowód, ze muzyka pop moze czasami bywac prawdziwa sztuka.

Z albumem "Rave Un2 The Joy Fantastic" mialem pewien klopot. Zanim jeszcze trafil on do mojego odtwarzacza, przeczytalem kilka recenzji. Jeden z dziennikarzy - Steve Chick z "New Musical Express" - nie zostawil na krazku suchej nitki, porównujac Artyste do martwego rekina. Tym samym potwierdzil, ze brytyjska prase muzyczna rzeczywiscie charakteryzuje narcyzm i skrajnosci sadów. Ten longplay nie jest szczytowym osiagnieciem Prince'a, jednak jezeli naprawde jest on martwym rekinem, to okazuje sie, ze potrafi jeszcze precyzyjnie kasac.

"Rave Un2 The Joy Fantastic" - otwierajacy longplay utwór tytulowy - to swietny funkowy utwór, utrzymany w stylistyce, w której The Artist czuje sie najlepiej. Swietne partie gitary, pulsujacy rytm, doskonale rozwiazania wokalne - niby wszystko juz bylo, ale niewatpliwie jest to muzyka najwyzszej próby. I taka pozostaje juz do konca dziela. Rytmy skrza sie blyskotliwymi pomyslami, tak samo, jak blyszcza zwykle wyszukane stroje tego czarnoskórego muzyka - kazdy element to jedyny w swoim rodzaju majstersztyk muzyki pop.

Stosunkowo najmniejsze wrazenie robia na mnie "kawalki" z goscinnym udzialem znanych wokalistek. "So Far, So Pleased", w którym spiewa Gwen Stefani z grupy No Doubt, to rockowa kompozycja zagrana jednak z charakterystycznym dla Prince'a szalenstwem, natomiast "Baby Knows" - tym razem spiewa i gra na harmonijce ustnej Sheryl Crow - jest dosyc specyficznym polaczeniem funky z elementami boogie. Zdecydowanie lepiej wypadaja jednak nagrania, w których na pierwszym planie pozostaje glówny bohater plyty. Chociazby "Strange But True" (oparty na gustownych scratchach "numer" z odstajaca od typowej maniery Artysty melodeklamacja) czy tez przepiekna piosenka "Silly Game".

Brutalna prawda dowodzi, ze od muzycznego geniusza oczekuje sie bezustannego dostarczania wydawnictw epokowych, a nie trzymania wysokiego poziomu. Prince i Symbol mieli na swym koncie kilka genialnych dziel, The Artist jeszcze sie ich nie dorobil, chociaz zawartosc albumu "Rave Un2 The Joy Fantastic" stanowia dzwieki utrzymane na najwyzszym poziomie.

powrót do spisu treści



Historia Prince'a i WB w 2 Aktach

Prolog, Styczeń 1998

   Trwa, rozpoczęta w lipcu 1997 roku, trasa Jam of the Year. Firmuje ją The Artist, lepiej znany jako Prince, sam natomiast przedstawiający się jako “Symbol”. Współtowarzyszy mu grupa The New Power Generation, znana z nazwy już od lat, ale tym razem prezentująca kolejny skład. Publiczność przed każdym koncertem rozgrzewa Larry Graham Station - zespół legendarnego basisty kultowej funkowej grupy - Sly and the Family Stone. Prince i zespół twierdzą, iż ich tourne potrwa aż do 1999 roku. Data oczywiście nie jest bez znaczenia. W 1982 roku, gdy główny bohater z gwiazdki urósł w gwiazdę -przede wszystkim za sprawą przeboju Little Red Corvette - obiecał “partying till it’s 1999”, czyli bawić się aż do roku 1999. I wszystko wygląda na to, że to osiągnie. Dla niego jednak ważna jest nie tylko zabawa, ale to, że dotarł do takiego etapu swojego życia kiedy jest szczęśliwy, wolny i niezależny. Zwłaszcza wolny i niezależny. Bo dla niego od wydania swego debiutu w 1978 roku chodziło tylko o jedno: o wolność i niezależność artystyczną.

Akt I

Występują: Prince/ i Warner Bros.

Wprowadzenie

Prince podpisał swój kontrakt z Warner Bros. w 1977 roku. I nie ma najmniejszej wątpliwości, że był bardzo z niego szczęśliwy. Nie tylko dał mu możliwość nagrania albumu, ukazania się publiczności, ale pozostawiał mu całkowitą swobodę artystyczną. Mając więc niespełna 20 lat wyprodukował swój pierwszy album, przy tym go zagrał, zaśpiewał, skomponował i zaaranżował. Od tego czasu magiczne “produced, arranged, composed & performed by Prince” stało się jednym z jego znaków rozpoznawczych.

W 1982 roku obok “Prince’a” pojawiło się The Revolution. To z tym zespołem wydał Purple Rain(1984) - jego najlepiej sprzedający się album. Wyznaczył on w dużym stopniu sposób percepcji jego twórczości przez publiczność amerykańską jak i europejskich krytyków muzycznych (również i polskich).

I wtedy, gdy miał prawo robić niby wszystko, choć nikt nawet nie dopuszczał myśli, że mógłby nagrać inny album niż Purple Rain II, on wydał Around the World in A Day (1985). Czyli zaprzeczenie muzyczne tego, czego po nim oczekiwano. I tu, choć może nie po raz pierwszy, jawi się Prince w konflikcie z Warner Bros. Jeszcze bardzo romantycznie, ale twardo i zdecydowanie: gdy on i Wendy (gitarzystka w jego zespole) przyszli do biur koncernu przedstawić Around the World in A Day, oboje byli boso, a on przyglądał się coraz bledszym twarzom swych szefów bawiąc się różą.

Następnie przyszła pora na Sign O’ The Times(1987). Płyta, którą można uznać za koniec epoki “starego” Prince’a. Album ten miał być hybrydą wszystkich osiągnięć Prince’a, wielkim zbiorem muzycznych stylów, gatunków, ich rozumienia i wykonania. Miał być monumentalnym arcydziełem, które zajmować miało trzy płyty (winylowe) i być zatytułowane Crystal Ball. Szefowie Warnera zgodzili się tylko na dwie i tak na świat przyszło Sign O’ The Times. Trudno sobie wyobrazić, by Prince był z tego powodu zadowolony. Długo musiał czekać na wydanie Crystal Ball. Bo aż 11 lat. Czteropłytowy album został wydany w lutym 1998 roku.

Po przyszło Sign O’ The Times miał miejsce ciąg finansowych krachów (Lovesexy, Grafitti Bridge) i następujących zaraz po nich dzieł wysoce komercyjnych i wysoce dochodowych (Batman, Diamonds & Pearls).

Scena 1

Do dziś nie wiadomo, dlaczego na jesień 1992 Prince

postanowił renegocjować swój kontrakt z Warner Bros. To znaczy wówczas było wszystko jasne: po pierwsze rzecznicy artysty wyceniali wartość umowy na 100 milionów dolarów amerykańskich, co miało pobić nawet Michaela Jacksona, po drugie, po wielkim sukcesie Diamonds & Pearls w 1991 roku, wydawało się, że współpraca pomiędzy wytwórnią a Prince’em nie mogła układać się lepiej. Dlaczego więc nie przypieczętować ją udanym kontraktem. Za astronomiczną sumę piosenkarz zobowiązywał się do nagrania jeszcze sześciu albumów dla Warner, zachowując przy tym swobodę w kształtowaniu swych układów co do materiału wizualnego czy drukowanego.

Scena 2

Nie wiadomo też, co takiego próbował zrobić Prince pomiędzy jesienią 1992 a kwietniem 1993, a co uzmysłowiło mu, na jakie ograniczenia zgodził się podpisując swój nowy kontrakt. W każdym razie w kwietniu 1993 najzwyczajniej wycofał się z nagrywania, decydując się, iż jego kolejne albumy, wymagane przez warunki umowy, będą pochodziły z jego przepastnego sejfu, gdzie trzyma po dziś dzień setki nigdy wcześniej nie wydanych utworów (byli pracownicy Paisley Park mówią o 1000 /!!!!/ godzinach nagrań). Była to pierwsza próba pokazania swojej pozycji wobec Warner Bros., próba dość nieskuteczna, gdyż sam Prince do nagrywania bardzo szybko powrócił, a w stosunkach prawnych z koncernem nic się nie zmieniło.

Drugą odsłoną tych wydarzeń była zmiana imienia na . Była to kombinacja znaków Wenus i Marsa, z wplecioną gdzieś trąbą jerychońską. Sam znak symbolizował co najwyżej androgynię Prince’a, znaną jedynie z poprzedniej płyty piosenkarza, przewijającą się sporadycznie także i wcześniej, m. in. na jego motocyklu w filmie Purple Rain. Zmianę tę tłumaczono różnie, ale najczęściej mówiono o jednym: Prince chciał wyzwolić się z kontraktu z Warner Bros., dokonując tego poprzez zmianę swego artystycznego pseudonimu. Sprawa z punktu prawnego od razu przegrana, sam Prince też raczej śmiał się z takiego pomysłu, ale ukazała wreszcie jasno o co toczyła się cała gra. Według kontraktu, Warner miał wyłączność na muzyczne wydawnictwa Prince’a, przez to nie mógł on wydać swego materiału nawet jeśli koncern nie wykazał nim zainteresowania. Dla artysty, który pisze dziennie nawet i dziesięć piosenek, sytuacja taka okazała się co najmniej dramatyczna. Stąd wszelkie próby wyzwolenia się z warunków umowy i to za wszelką cenę. Ponadto koncern zatrzymywał prawa do taśm matek, czyli do nagrań poszczególnych utworów. Prince nie mógł i nie może wydać tych nagrań według własnego uznania. Wszystko uzależnione zostało od decyzji Warnera. Była to więc utrata swobodnego dysponowania swoim materiałem. Pozostały mu jedynie prawa autorskie, lecz te przynoszą korzyści jedynie w postaci tantiemów. Obie kwestie, to jest kontrola nad ilością wydawanego materiałego oraz problem własności taśm-matek stały się zarzewiem wielu konfliktów oraz bardziej lub mniej publicznych przepychanek między Princem i Warner Bros. Records.

Scena 3

Po dość burzliwym 1993 roku, przyszła pora na ostudzenie nastrojów. Przede wszystkim wydany został singiel The Most Beautiful Girl in the World, który to, za zgodą Warner Bros., ukazał się w ramach NPG Records, nowej wytwórni Prince’a, jako mały eksperyment w świecie niezależnych. Piosenka odniosła wielki sukces, a artysta poczuł, iż tego właśnie pragnie: własnej wytwórni z niezależną dystrybucją.

Zanim jednak do tego doszło rok 1994 stał się przede wszystkim okresem wytężonych wysiłków o utrzymanie się na rynku, przy tym jako , nie Prince. Jedynym sposobem, przy upartej postawie Warner Bros., którzy nawet nie chcieli słyszeć o rozwiązaniu umowy, było ruszenie w trasę koncertową, po klubach i małych scenach. Prince szczególnie upodobał sobie trzy nocne lokale o takiej samej nazwie - Glam Slam. Mieszczące się w Minneapolis - jego rodzinnym mieście, Los Angeles i Miami. Trudno się dziwić wyborowi artysty zważywszy, że jest ich właścicielem. Grając na ogół nieznane utwory, które potem ukazały się na płycie The Gold Experience, artysta udowadniał, że tak naprawdę to dla niego liczy się tylko muzykowanie; kontakt z żywą publicznością. A że przy tym dawał coś do zrozumienia swojej wytwórni, to w jego mniemaniu należało tak trzymać.

Obie strony nie pozwalały sobie na chwilę słabości. Prince gromił koncern przy każdej okazji odbierania nagród czy jakichkolwiek występach publicznych. Warner natomiast wydał, bez zgody artysty, jego słynny Black Album, “zagubione” w 1987 roku wydawnictwo, wycofane przez niego z produkcji na chwilę przed wydaniem – ale to jego wersja - z pobudek osobistych (być może chodziło o obsceniczność zawartości, pełnej przekleństw i wyraźnych napomknień o seksie).

W międzyczasie ukazywały się płyty (Come, The Gold Experience), rzucone z łaski na pastwę losu, które Warner konsekwentnie wydawał, nie bacząc na kompletny brak zainteresowania ich promocją ze strony ich twórcy. Wydarzenia te coraz szerszym echem odbijały się na świecie. Spotęgowane zainteresowaniem problemami George’a Michaela z jego wytwórnią (Sony) jak i narastającym artystycznym zaangażowaniem Prince’a (wywiady, koncerty, wydawanie płyt pod innymi szyldami, w tym 1-800-New-Funk oraz Exodus zespołu The New Power Generation). Sukces George’a Michaela w konflikcie z Sony (rozwiązanie kontraktu) utwierdził Prince’a, że można wygrać z fonograficznym gigantem wydawniczym.

Scena 4

Wreszcie doszło do rozwiązaniu problemu, miało to miejsce w lutym 1996 roku. Na podstawie ugody między obiema stronami, Prince został zobowiązany do dostarczenia jeszcze dwóch płyt, z nowym materiałem (ta ukazała się w lipcu 1996 roku pod tytułem Chaos & Disorder) i ze starym (ta, pod tytułem The Vault, jeszcze się nie ukazała i nie wiadomo, kiedy się ukaże). W momencie wywiązania się z tego piosenkarz stał się artystą niezależnym, nie związanym z żadną wytwórnią i mogący wydawać swoje albumy według uznania i zapotrzebowań publiczności. Wynikiem takiego układu było pojawienie się w listopadzie tego samego roku zbioru trzech płyt, Emancipation, który to aktwytyczył nową drogę w ekonomiczno-prawnej karierze Artysty Znanego Poprzednio Jako Prince.

Akt II

Występują: Prince i Mayte, znani obecnie jako Państwo , Boy Gregory - ich zmarły syn, oraz wspomniane jest o Suzanah Melvoin.

Prince zawsze był znany ze swoich zainteresowań płcią piękną. Zresztą zainteresowanie było obopólne, rzecz dość zastanawiająca w świetle jego dwuznacznego image’u, czy innych, co bardziej fizycznych, przymiotów (niski wzrost, filigranowa postura).

Nie da się ukryć przy tym, że stosunek Prince’a do kobiet był również dość ambiwalentny, gdy z jednej strony, to właśnie je preferował jako towarzyszy życia, utrzymując, że to z nimi jest mu łatwiej nawiązać kontakt, to z drugiej, wielokrotnie ukazywał je jedynie jako obiekt pożądania mężczyzny, w sposób równie instrumentalny, jak i dla nich niemalże upokarzający.

Z drugiej jednak strony nie ma najmniejszej wątpliwości, że to kobietom poświęcił, czy też o kobietach Prince stworzył swoje najlepsze piosenki. Duża ich grupa jest wyrazem głębokiego uczucia dla Susanah, siostry-bliźniaczki gitarzystki z The Revolution - Wendy Melvoin. To do niej odnoszą się słowa z The Beautiful Ones, chyba najlepszej ballady z Purple Rain czy “Forever In My Life z Sign O’ The Times - zaskakujące, jak na niego, wyznanie wiary w stabilizację opartą na miłości do kobiety. Związek z Susanah zakończył się jednak wraz z rozwiązaniem The Revolution i w życiu piosenkarza nie pojawiła się kobieta, która umiałaby na nowo wywołać tak silne uczucie. Do czasu, gdy Prince spotkał Mayte. Mayte miała niespełna 17 lat, kiedy po raz pierwszy poszła na koncert swego przyszłego męża. Za namową matki, przez ówczesnego tancerza w jego grupie, przekazała mu taśmę-demo ze swoimi popisami tanecznymi. Mayte bowiem jest klasyczną tancerką baletową, choć nie stroniąca zarazem od współczesnych stylów. Jeszcze przed poznaniem Prince’a była najmłodszą profesjonalną tancerką baletową w Egipcie (mieszkała tam przez jakiś czas - jej ojcem jest emerytowany oficer armii amerykańskiej). Artysta, kiedy zobaczył pierwszy raz Mayte, zażartował sobie, iż właśnie poznał swoją przyszłą żonę. Postanowił podtrzymać kontakt z młodą tancerką, chcąc nade wszystko poczekać, aż osiągnie ona pełnoletność. Wreszcie ściągnął ją do Paisley Park, gdzie natychmiast stała się jego przyjaciółką, siostrą, w końcu i partnerką. To jej poświęcony jest album (1992) opowiadający historię miłości dwojga ludzi.

Wreszcie, w lutym 1996, w Walentynki, Prince i Mayte wstąpili w związek małżeński. Było to z pewnością uhonorowanie wielu lat spędzonych razem, podczas których Prince stał się , rozstał się z Warner Bros., a Mayte dzielnie mu towarzyszyła, jakby nie zdradzając najmniejszych wątpliwości, że jego wybór był właściwy. Być może, była ona i ciągle jest jedyną osobą na świecie, która zdecydowała się go w pełni zaakceptować - osobowość bardzo przecież trudną i pokrętną. Zaoferowała mu w pełni lojalną miłość, a on skorzystał z tej szansy. Jej wpływ na Prince’a był szczególnie widoczny od wydania Emancipation. Wszędzie pokazywali się razem - nieskrępowanie afiszując swojej uczucie - a artysta z namaszczeniem głosił, że dzięki niej wzniósł się o kolejny stopień rozwoju duchowego. Oboje bowiem zwracają baczną uwagę na swą silną wiarę w Boga, w ich związek duchowy, nazywając się soulmates, wierząc też, iż spotkali się już wcześniej w poprzednim życiu, udowadniając tym samym, że ich wyznania religijne z pewnością wiele mają wspólnego z Nową Erą. Oboje są też bardzo surowymi wegetarianami, żadne z nich nie tknie niczego, co, jak to ujmują, “ma rodziców”.

Wielkim testem dla ich związku była trudna ciąża Mayte, a potem narodziny i śmierć ich pierwszego dziecka, chłopczyka o imieniu Boy Gregory. Album Emancipation jest, między innymi, wyrazem radości i dumy ojcowskiej, jaką Prince mógł się cieszyć od kiedy dowiedział się, iż Mayte zaszła w ciążę. Pierwsza piosenka z drugiej płyty tego zestawu (Sex In The Summer) zawiera nagrany sample z biciem serca ich dziecka, które jeszcze znajdowało się w łonie matki.

Jednak radość ta przyćmiona została problemami związanymi z ciążą. Mayte od września ’96 właściwie cały czas była hospitalizowana (poród wyznaczono na listopad). Wreszcie 16 października okazało się koniecznym przeprowadzić cesarskie cięcie. Dziecko narodziło się z licznymi deformacjami, określanymi czasem terminem syndromu, który jest wynikiem uwarunkowań genetycznych rodziców (prawdopodobnie Prince’a). Chłopiec po tygodniu zmarł, mimo prób ratowania go (przeszedł przez dwie operacje).

Zrozpaczeni rodzice nigdy właściwie nie przyznali oficjalnie, że ich syn zmarł. Przez długi czas sprawa była trzymana w tajemnicy, wreszcie podjęły ją najpierw brukowce, potem co poważniejsze gazety. Znalazły się też panie Mojicas, pracująca wówczas dla Mayte i Prince’a, które postanowiły oskarżyć ojca o wyłączenie systemu podtrzymującego życie dziecka i tym samym, jego obciążyć tragiczną śmiercią. Sprawa znalazła swe zakończenie w sądzie. Wynik, na wniosek państwa Nelsonów (prawdziwe nazwisko Prince’a) wyrok nie został podany do publicznej wiadomości. Całość rzuciła cięń na artystę, zwłaszca, że włączyli się w to policja i prokurator. Sądząc jednak po dobrym obecnie samopoczuciu Prince’a werdykt był po myśli pozywających co oznacza, że zarzuty wobec niego okazały się albo bezpodstawne, albo ich nie udowodniono.

Natomaist jego fani zarzucają mu, że nie umiał on otwarcie poinformować o losie swego dziecka. Piosenkarz wręcz, w trzy tygodnie po śmierci swego syna, rozpoczął promocję Emancipation, nie dając po sobie nawet znać, że prawdopodobnie przechodził przez największą tragedię swego życia. Być może, że raz jeszcze, musiał on udowodnić, iż wiara w wyroki boskie oraz w to, co robi musi okazać się silniejsza od bólu i poczucia niesprawiedliwości. W czasie koncertów jak i wszystkich wywiadów w roku 1997 wielokrotnie podkreślał, że czasami to, co postanawia Bóg jest niezrozumiałe, ale należy się temu poddać, skoro taka jest Jego wola.

Poniekąd takie uczucia wyrażone są na albumie The Truth, który nagrany został już po tragicznych wydarzeniach października 1996 roku. Jest tam bowiem miejsce i na zadumę nad tym, jak powinno się żyć, jak i nagle osiągniętą dojrzałość. O ile Emancipation ukazało Prince’a jako człowieka, który osiągnął szczęście jako małżonek i przyszły ojciec, to The Truth jest dziełem kogoś, który to szczęście po trochu utracił, ale potrafi się z tym uporać. To płyta człowieka, który zapewne w ciągu kilku dni życia swego syna, doświadczył więcej, niż przez lata bycia kawalerem. Wielka tragedia, która na pewno pozostawiła w piosenkarzu trwałe ślady i które pewnego dnia ujawnią się z całą wyrazistością.

Epilog

Kim jest więc człowiek, kiedyś podający się za Prince’a, teraz zwany ? Jego płyty nadal wzbudzają zainteresowanie krytyki, nawet trzykompaktowe Emancipation odniosło sukces komerycjny, otrzymując status podwójnie platynowej płyty (ponad 660 tys. sprzedanych egzemplarzy pomnożonych przez trzy, każdy kompakt liczony jest jako jedna płyta, wyliczenia te obejmują tylko USA). Jego koncerty cieszą się jeszcze większą renomą, przyciągając nie tylko tłumy, ale szczycą się też bardzo dobrą prasą. Jest niezależnym biznesmenem, utrzymującym pełną kontrolę nad swoimi finansami i sytuacją prawną. W ubiegłym roku znalazł się w pierwszej 10 najlepiej zarabiających muzyków w USA z 20 mln USD dochodu. Jako muzyk zyskał nieposkromioną swobodę, wolność w wyrażaniu swych pragnień artystycznych. Jako człowiek, wreszcie wydoroślał, zyskał szczęście małżeńskie. Z drugiej strony jego posunięcia nadal zdradzają niezdrową wręcz megalomanię, pragnienie kontrolowania wszystkiego i wszystkich, bez cienia zaufania i umiejętności współżycia z ludźmi. Obecnie, głosząc hasła o miłości dla bliźniego, dąży do opanowania przez swoją organizację (firma fonograficzna i cała struktura z nią związana: internet, promocja, sprzedaż) wszystkich grup swoich wielbicieli, chcąc nadać im wspólny charakter, zgodnie z jego wolą nie dopuszczającą głos sprzeciwu. Chwilami zachowuje niczym przywódca sekty próbując wprowadzać posłuch u swoich wyznawców.

Te sprzeczności są wyrazem geniuszu, który został uwikłany w świat ludzi. Gdy Prince ma wizję, dąży do jej zrealizowania jak najszybciej i jak najpełniej. Nie interesuje go, ile to będzie kosztowało i czyim kosztem dopełni się jej realizacja (to nazywa się egoizmem). Podczas gdy w muzyce jest to z pewnością cecha konieczna i pozytywna, to w kontaktach międzyludzkich czyni życie z nim udręką i niemożliwością. Być może fakt, że nie udało mu się nigdy rozwinąć relacji z kimś, kto odważyłby mu się przeciwstawić czy też zanegować wartość jego muzycznych osiągnięć, jest powodem, dla którego traci on kontakt z młodszą publicznością, coraz bardziej opierając się na “starej gwardii” swoich fanów. Gdy brak krytyki w sobie, i brak umiejętności przyjęcia takiej krytyki od innych, to niemożliwym staje się utrzymanie równego poziomu, dotarcia do innych, mniej wyrobionych słuchaczy. W przyszłości może się okaże, kto miał rację, na razie jednak pozostaje błądzenie w świecie zgadywania, czy mamy do czynienia z geniuszem czy też geniuszem muzycznym, który utracił jednak kontakt z rzeczywistością. Dlatego bez poznania jego złożonej osobowości trudno recenzować jego muzykę. Jedno jednak nie ulega wątpliwości – nawet jego słabsze albumy biją artystycznie wiele słynnych płyt z lat 90. Dlatego określany jest geniuszem muzyki pop.

Agnieszka Rzepecka, Hirek Wrona


powrót do spisu treści




Paisley Park Studios

Paisley Park Studios jest dowodem, iż artyści nie zawsze wydają pieniądze na limuzyny, narkotyki, alkohol i kobiety (lub mężczyzn). W 1987 roku na środku byłego pola kukurydzianego stanął nowoczesny kompleks studiów nagraniowych i biur. To około 6500 m2 ze szkła i stali, budowla ostrych kątów i górująca nad wszystkim wieżyczka (w nocy podświetlona na fioletowa, ale tylko wtedy, gdy właściciel jest wewnątrz). Budowla ta była ukoronowaniem marzeń Prince’a o stworzeniu miejsca idealnego dla jego muzyki i wierzeń, pierwszy raz nazwa ta pojawiła się na płycie Around the World in A Day (1985), gdzie w piosence “Paisley Park” tytuł oznaczał miejsce w twoim sercu.
Paisley Park
Potem trwała wielka budowa. Marmur do do jednego ze studiów sprowadzo aż z Włoch. Już w pierwszym roku swego istnienia Paisley Park Studios było miejscem głośnego Sylwestra, gdzie obok Prince’a wystąpił Miles Davis, a impreza była tak głośna, iż daleko usytuowani sąsiedzi wezwali policję, by uspokoiła świętujących.

Paisley Park Studios to przede wszystkim trzy studia: A, B, C. To ostatnie jest mini salą koncertową, można też tam nagrywać krótkie formy filmowe. Jest też najgorzej wyposażone. Studia A i B to perełki techniczne; posiadające początkowo 36-śladowe magnetofony - dziś spełniające każdy wymogi nowoczesności. Tutaj nagrywali REM, Fine Young Cannibals, Chaka Khan, Larry Graham, George Clinton i wielu innych. Niegdyś studia można było wynająć, pierwszeństwo przy rezerwacji miał oczywiście Prince, obecnie jedno studio jest zawsze wolne, w razie, gdyby Artystę ogarnęła wena twórcza.

Oprócz tego tu znajdują się biura Arysty, Mayte i ich pracowników. W gabinecie Artysty znaleźć można trzy łóżka, ławkę do podnoszenia ciężarów, pełną konsolę audio-wideo, mnóstwo świeczek, poduszek, no i oczywiście niezliczone jego zdjęcia, a nawet kostiumy z poprzednich lat.

Tu też znajduje się całe zaplecze techniczne, wliczając w to pracownie krawieckie, gdzie realizują się szalone pomysły Prince’a i jego projektantów.

Na koniec wreszcie tutaj w latach 90. odbywały się liczne imprezy, najczęściej w późnych godzinach nocnych i nad ranem. Podczas nich Prince albo występował, albo przedstawiał swoje najnowsze nagrania. Balangi w Paisley Park uznawane są za jedne z najciekawszych i z pewnością bycie na nich było punktem honoru każdego poważnie prowadzącego się fana.

Paisley Park Prince uznaje za swój dom. Jednak obecnie zakupił piękną posiadłość w hiszpańskiej Maladze i tam zamierza mieszkać, a do obskurnego i zimnego Minneapolis do Paisley Park zamierza tylko wracać po to by nagrywać nowe płyty.

Agnieszka Rzepecka, Hirek Wrona


powrót do spisu treści



Od Prince’a do Symbolu

Prince Rogers Nelson: ur. 7 czerwca 1958, Minneapolis, MN, USA

Jim Starr – pierwszy pseudonim, Prince użył go na pierwszych albumach zespołu The Time, prawdopodobnie, by nie wyglądało, że stworzył je właściwie w pojedynkę.
Prince Symbol


Joey Coco, Christopher Tracy, Paisley Park – pseudonimy pod którymi pisał piosenki m. in. dla The Bangles i Mavis Staples.

Camille – postać zaadoptowana w połowie lat 80. Z nią wiąże się użycie wyróżniającego się głosu (na przykład jak “If I Was Your Girlfriend” z Sign O’ The Times), również rodzaj alter ego, przedstawiającego personę Prince’a z czasów Purple Rain, zbyt podatną na zło tego świata i zbyt mało przejętą sprawami duchowymi. W 1986 roku planowane było nawet wydanie albumu sygnowanego przez Camille’a. Istotna jest też andrygoniczność wyboru, może to być bowiem Kamil, jak i Kamila.

O(+>(Symbol) - oficjalnie ur. 7 czerwca 1993 roku decyzją Prince’a. Symbol pochodzi z albumu o takim właśnie tytule. Symbol jest wynikiem wizji, jakiej doznał Arysta w Puerto Rico podczas swej pierwszej wizyty na wyspie.

Prince występował również w formacjach, gdzie pełnił rolę jednego z członków zespołu. Były to: Madhouse oraz The New Power Generation.

Agnieszka Rzepecka, Hirek Wrona

powrót do spisu treści



Najsłynniejsze i najlepsze płyty artysty znanego niegdyś jako Prince:

Purple Rain 1984

Płyta-ścieżka dźwiękowa do filmu muzycznego, pseudo autobiografii Małego. Doskonałe połączenie czarnego soulowego feelingu z rockiem, co słychać na odjazdowym Let’s Go Crazy (pierwszy Numer Jeden Prince’a) oraz monumentalnym Purple Rain, 9-minutowej, gitarowej odzie ku miłości. Jest też znacznie bardziej soulowo na Beautiful Ones i wreszcie idealnym, nowatorskim When Doves Cry - drugi Numer Jeden z płyty. Muzyka, która się nigdy nie starzeje.

Around The World in A Day 1985

W niecały rok po wydaniu swego bestselleru Purple Rain, Around the World okazało się bardziej ukłonem ku innej białej stylistyce niż rock, to jest psychodelii, podkręconej użyciem orientalnych instrumentów i hippisowską idealogią. Obok tego jednak wspaniałe popowe numery Raspberry Beret, jak absolutnie erotyczne Temptation. Purple Rain i Around the World to dwie przeciwne muzyczne rzeczywistości, różnica polegała nie tylko w liczbie sprzedanych nośników, ale i na ważkości materiału. Prawdziwi fani pominą ten pierwszy, lecz nigdy Around the World. Klasyka psychodelicznego Prince’ a. Parade 1986

Czas eskperymentów brzmieniowych (Life Can Be So Nice), czas suchych i oszczędnych form (Kiss), pastiszy (Do U Lie?), wreszcie kołyszących numerów spod znaku R&B (Girls & Boys). Krok ku muzycznej wszechstronności, Prince nie bał się już niczego. Ostatni album, jaki nagrał z The Revolution. Stąd pochodzi też trzeci Numer Jeden w jego karierze - Kiss.

Sign O’ The Times 1987

Eklektyczność, wszechstronność jako muzyk, różnorodność stylistyczna utworów - najwyższa jakość produkcyjna. Podwójny album będący dowodem, że w muzyce nie ma podziałów innych niż umiejętności i talent muzyka. Filozoficzne Sign O’ The Times, wesołe podrygiwania przy Play in the Sunshine, absolutnie wspaniała powtórka z Jamesa Browna na Hot Thing, psychodeliczne It, szczerość Forever in My Life, soulowa pompa na Adore, wreszcie prostota Starfish and Coffee. Sign O’ The Times był nie tylko znakiem czasów, ale znakiem, iż Prince stał się dojrzałym artystą.

Lovesexy 1988

Czas duchowych podróży i nowego przymierza z Bogiem. Przy tym muzyka, która odchodzi od elektronicznych fascynacji, prawdziwa sekcja dęta, perkusja w wykonaniu niezastąpionej Sheili E. Wreszcie przechadzka przez coraz bardziej czarnie brzmiące fascynacje Prince’a. Tutaj doskonałe, funkowe Alphabet St, delikatne I Wish U Heaven (teledysk przygotował Jean Baptiste Mondino, podobnie jak okładkę płyty – nagi, siedzący Prince). Lovesexy to także ostatenczny dowód, że Prince stracił publikę Purple Rain. Płyta nie sprzedała się nawet w 2 milionowym nakładzie.

O(+> 1992

Ostatni wielki album Prince’a dla Warnera. Próba trzymania trendów (rapowy My Name is Prince), klasyk połączenia rapu i jazzujących wstawek Sexy MF, także piękne soulowe ballady (Damn U) i wreszcie 3 Chains of Gold, o kroczek od Bohemian Rhapsody Queenów. Album, gdzie The New Power Generation wraz z szefem niepostrzeżenie odwiedzają lata 70. (Money Don’t Matter 2night), wyciągają to, co najlepsze z lat 80. (The Sacrifice of Victor) by wreszcie pójść dalej z muzycznymi pomysłami.

The Gold Experience 1995

Lata 90. były raczej okresem walki z Warnerem, na czym cierpiała, niestety, muzyka. Jednak The Gold Experience było rodzajem kompromisem obu stron, co pozwoliło, by znalazły się tu naprawdę dobre utwory. Jeden z najczarniejszych albumów Małego, prowadzi nas przez świat lekkiego rapu w Pussy Control, soulowej ballady Shhh, przepięknego akustycznego Shy, pompatycznego Gold i superfunkowego 319. Jest też coś dla miłośników cięższego grania Endorphinemachine oraz zaskakującego w swej otwartości Dolphin. To była przedostatnia płyta dla Warnera, może stąd pierwszym singlem była piosenka I Hate U.

Emancipation 1996

Wreszcie wolny i niezależny Artysta nagrał marzenie swego życia: trzypłytowe album, gdzie mógł nagrywać jak chciał, ile chciał i co chciał. W efekcie mamy popis szerokich zainteresowań byłego Prince’a każdym rodzajem muzyki, zainteresowania zresztą w pełni uzasadnione, skoro potwierdzane wysoką jakością nagrań. Album bez wielkich hitów (może po części The Holy River), ale będący idealną odskocznią dla tych, którzy poszukują tour de force przez wszystko, co muzyka może zaoferować. Nie brak tu dłużyzn, nie brak nieporozumień, lecz generalnie dowód na to, że można nagrywać trzygodzinne albumy i nie doprowadzać słuchacza do samookaleczania się.

Agnieszka Rzepecka, Hirek Wrona


powrót do spisu treści



Wywiad z Artystą znanym wcześniej jako Prince

27 lipca 1998 roku

"Do Paisley Park pojechaliśmy taksówkami. I tu pierwsza niespodzianka: taksówkarz nie wie, gdzie są Paisley Park Studios. Zaskoczenie, zwłaszcza, że następnego dnia inny już kierowca dzieli się ze mną swoją znajomością postaci Prince’a, znanej mu jeszcze z opowiadań byłego ochroniarza piosenkarza. Docieramy jednak na czas, 15:00. Tu jednak, nim dopuści się nas choć nieco w głąb królestwa Artysty, recepcjonistka wyciąga kopię kontraktu o dochowaniu dyskrecji, przedstawiając ją nam do podpisania. Cztery strony gęsto zapisanego maszynopisu szybko zniechęcają przed dokładnym się z nim zapoznaniem, toteż, gdy wychodzi na to, że dotyczą one raczej pracowników Paisley Park, po prostu podpisujemy się. Żądamy jednak, byśmy dostali kopie podpisanych umów. I tu kolejna niespodzianka: recepcjonistka nie wie, czy może spełnić nasze żądanie. Dzwoni do Jackie, dziewczyny, która, jak się okazuje, ma zaopiekować się naszą grupą. Po paru minutach odpowiedź brzmi „tak” i każdy z nas dostaje swoją kopię. W trakcie tych formalności okazuje się, że niepokój związany z ignorancja taksówkarza był niepotrzebny: mijają minuty, bez słowa dlaczego pierwszy wywiad ciągle się nie odbywa. Wreszcie Jackie proroczo oświadcza: jest już w drodze. I okazuje się, że tutaj o Artyście mówi się per „On”. Czasami oficjalnie „Artysta”. Lecz tutaj prosty zaimek zastępuje imię, nazwisko, „szefa”, geniusza. Potwierdzają to ściany pokryte złotymi i platynowymi płytami, zdjęcia Prince’a i Artysty patrzące z każdego zaułka i nagrody, Grammy, American Awards, nawet Oscar.

Wreszcie pada hasło „jest” i pierwsza para szykuje się, by wejść na górę. 30 minut mija dość szybko, następna jestem ja i Norweżka. Wchodzimy, Artysta stoi po prawej przy wejściu, na moją wyciągniętą dłoń wyciąga swoją, zdecydowany uścisk, pokazuje nam ręką, byśmy usiadły. Sam również siada przy długim stole, przy jego szczycie. I zaczyna się śmiać. Do siebie.

- Z czego się śmiejesz?

- Dziennikarka przed wami powiedziała mi, że nie można zarobić pieniędzy przez Internet. A ja właśnie przyjechałem tu nowym samochodem.

- Co to za samochód?

- Artysta spogląda na nas ze zdziwieniem, wręcz nienawiścią. Chwila ciszy, wystarczająco długo, bym zaczęła się obawiać, że nadzieje na dobry humor Artysty należą już tylko do przeszłości, gdy wreszcie słyszymy wycedzone:

- To limuzyna.

I w tym momencie, nie wiadomo w sumie czemu, lody pękają, bo były Prince zaczyna jakby od początku, trochę też na pamięć:

- Więc widzicie, gdzie mieszkam, tutaj spokój, cisza. I dzięki temu nie poddaje się żadnym wpływom. Nawet gdy byłem młody tak było. Oczywiście słuchałem muzyki w tamtych czasach i ona na mnie wpłynęła, ale jest to oczywiste, że jeśli się czegoś słucha, to ulega się wpływowi tego. Tutaj też nie ulegam złym wpływom. Żyję z dala od nich.

Natychmiast pojawia się jedna z ważniejszych kwestii tego wywiadu i całej filozofii Artysty: Prawda (The Truth).

- Żyję w Prawdzie. To ona na mnie oddziałuje. I dopiero teraz, tutaj rozumiem, że Prawdą jest Miłość, bezwarunkowa, bezinteresowna Miłość.

W tym momencie były Prince zaczyna opowieść o swych internetowych doświadczeniach, jakie przeprowadza przez stronę www.love4oneanother.com, będącej mniej więcej jego oficjalną stroną w Sieci.

- Zaczęliśmy od historii. Jest dwoje ludzi. Oboje żyją w dwóch identycznie odległych krańcach świata. Jeden z nich wygląda dokładnie tak, jak ty. Drugi jest twoim całkowitym przeciwieństwem. I oboje są w potrzebie. Ty możesz pomóc tylko jednemu. Komu pomagasz? Dostaliśmy mnóstwo odpowiedzi i to bardzo ciekawych. Z tych pytań wynikało, kto w co wierzy, co jest dla kogo istotne.

To pytanie kierowane jest też do nas, więc pytamy się, na czym polega bycie takim samym czy całkowicie innym, o jaki rodzaj pomocy chodzi.

Właśnie, chodzi o to by zadawać te pytania, by dochodzić do sedna sprawy. By nie zatrzymywać się na powierzchni, by dotrzeć do głębi siebie samego. Przy tym ważne, czy odpowiedzi były anonimowe, że nikt się nie ukrywał. Były tylko słowa...

Lecz czy możemy ufać słowom, przecież to tylko znaki umowne? Czy można mówić prawdę używając znaków umownych?

Posługiwanie się słowami można opanować do perfekcji i wtedy będą one przekazywać Prawdę. Zresztą nieważne jest, jak brzmią słowa, ważne co oznaczają. Na przykład Larry Graham ostatnio zauważył, że różne nazwy dla Boga są tym, co dzieli ludzi. A przecież wszystkim chodzi o tego samego Boga. Podobnie jest zresztą z miłością, ona również nazywana jest przeróżnie. A dla mnie miłość jest przede wszystkim osiągnięciem celu w życiu. Wszystkie nagrody, koncerty dawane na całym świecie, to mi nie przynosiło satysfakcji, wręcz przeszkadzało mi odnaleźć samego siebie. Teraz, dzięki Miłości, to mi się udało.

- Czy więc wiesz już teraz, co dokładnie oznacza Twoje imię, Symbol? Czy odnalezienie sensu życia, Miłości, pozwoliło Ci poznać jego znaczenie?

- To ciekawe pytanie. Z moim imieniem to było tak: miałem wizję, któregoś dnia zobaczyłem symbol i nie padło przy tym żadne słowo. To było jak nowy sposób porozumiewania się, coś zupełnie innego niż rzeczywistość. Patrząc na ten symbol zacząłem zadawać pytania Bogu: czy to moje imię. I odpowiedź była: tak. Czy tym właśnie jestem - tak. I tak dalej. To jak w tej historii z dwojgiem ludzi, chodziło o zadawanie pytań, by dotrzeć do sedna, by odkryć prawdziwe znaczenie. I wiem, że ten symbol wyznacza moje nowe życie, nowe drzwi, jakie zostały mi otworzone. To nie tyle, co imię, lecz symbol mojego nowego ja.

- Co więc stało się częścią Twojego nowego życia?

- Po pierwsze to uwolnienie się z mojego kontraktu, po drugie zaakceptowania mojej duchowej siostry, teraz mojej żony. Zauważyłem wówczas, że Nelson oznacza syn Nell [Nell’s son - wg innego zapisu, brzmiącego jednak tak samo, jak Nelson - A.Rz], tak jak imię mojej teściowej. To był znak. Wreszcie uwolniłem się z pułapki, w jakiej żyłem. Z wielu pułapek. Na przykład nie boję się już śmierci, nie żyję w wiecznym pytaniu siebie, czy umrę, itd. Jestem wolny od tego.

- Żyłeś więc kiedyś w pułapce? Jak to możliwe?

- Nie, to było po prostu inne życie. Weźmy na przykład czasy Purple Rain. Miałem wówczas niesamowitą wytwórnię, doskonałych menedżerów, radio było do mojej dyspozycji, MTV grała według mojego widzimisię, ponadto miałem 7 milionowy film. I to było wspaniałe, ale teraz chodzi o coś innego, to już inna gra.

- Na czym więc polega nowa gra pod tytułem New Power Soul, twój nowy album?

- W każdej nowej grze, jaką podejmuję, chodzi o nowe wyznania i w związku z tym o nowe sukcesy, o nowe osiągnięcia.

- Czy tytuł należy rozumieć jako Dusza nowej mocy czy też Muzyka soul nowej mocy?

- Nie, tu chodzi o duszę, która nabrała nowej mocy, nowej energii.

- Czym jest więc dla Ciebie muzyka soul?

- Podam tu definicję Larry Grahama, soul to muzyka, która wypływa z serca i która serce porusza. To najlepsze, co można powiedzieć o tej muzyce. Dla mnie, przy takim rozumieniu muzyki soul, również i Rage Against the Machine ją grają. Ponieważ ich muzyka wypływa z serca i serce porusza. Ponadto grają oni na prawdziwych instrumentach, a nadal trzeba umieć grać, nie można żyć tylko dzięki komputerom.

- Czy dla Ciebie muzyka funky, czy muzyka w ogóle umiera?

- Tak, ona umiera. Tylko nieliczni ciągle o nią dbają, na przykład Larry Graham i Chaka Khan. Muzyką już nikt się nie opiekuje. Weźmy na przykład Joni Mitchell. Ona dbała o muzykę, ale została przez dziennikarzy. Wydawała świetne albumy, ale krytycy twierdzili, że nie były dobre. A przecież my nie mamy wcale prawa wydawać sądów. Może należałoby się zastanowić, co mówicie, jaki to daje efekt.

W tym momencie Artysta spogląda na nas i wiadomo, że ma na myśli nas, dziennikarzy muzycznych. Lecz on zaraz powraca do Joni Mitchell.

- Ona jest jak lustro. Pokazuje nam nasze uczucia, nasze emocje. I tego nie wolno niszczyć.

- Uważasz więc, że to dziennikarze niszczą muzykę?

- To nie dziennikarze, raczej cała branża, przemysł muzyczny. Proszę, dajcie żyć muzyce, ona was nie potrzebuje. I dlatego jestem tutaj, z dala od całego zgiełku. I tu może rozwijać się moja muzyka.

Wraz z tymi słowami kończy się formalność, w jakiej zaczęła się rozmowa. Najważniejszy członek The New Power Generation unosi się, wciąga, słowa lecą szybciej, a grzeczny angielski prezenterów CNN coraz bardziej przysłaniany jest luźną, afro-amerykańską wymową. No i Artysta jest w transie, słowotoku."

Agnieszka Rzepecka, Wywiad przeprowadzony dla Machiny.


powrót do spisu treści